W trzy kwadranse mniej więcej zniknął mi z oczu w zaroślach. Puściłem cwałem mustanga i zatoczyłem łuk, by się nie zdradzić, gdyby powracał tą samą drogą. Niedaleko od miejsca, na którem on skrył się w zarośla, dostałem się także ja do nich, jechałem jednak niemi jeszcze przez jakiś czas, dopóki nie dotarłem do małego, wolnego i otoczonego krzakami, placu, porosłego soczystą zielenią. Tutaj ku mojej wielkiej radości wytryskało źródło czystej wody. Zsiadłem z konia, przywiązałem go tak, że mógł się paść i poić, a potem napiłem się sam znakomitej wody i poszedłem tam, gdzie spodziewałem się natrafić na trop jeźdźca,
Stało się to wkrótce, a nawet zauważyłem ku mojemu zdumieniu, że przejechało tędy kilku jeźdźców i że znajdowała się tu porządna ścieżka, której często używano. Nie wstąpiłem na nią, gdyż mogła być strzeżoną przez człowieka, który mnie mógł poczęstować każdej chwili kulą. Przeciskałem się więc równolegle do niej pomiędzy krzakami, dopóki głośne parskanie nie zwróciło mojej uwagi.
Właśnie miałem zamiar wejść w krzak, aby zobaczyć, gdzie stał koń, który zaparskał, kiedy odskoczyłem błyskawicznie: tuż przedemną leżał na ziemi człowiek z głową pomiędzy zaroślami w ten sposób, że mógł się przypatrywać ścieżce, gdy tymczasem jego niepodobna było z niej zobaczyć. Była to zapewne straż, z której obecności należało wnosić, że w pobliżu znajduje się całe towarzystwo.
Człowiek ten nie spostrzegł mnie, ani nie posłyszał. Cofnąłem się o kilka kroków, żeby go obejść i udało mi się to tak zupełnie, że w pięć minut zbadałem cały teren.
Ścieżka biegła ku szerokiej polanie, na której środku rosły gęste zarośla, tak poprzeplatane dzikim chmielem, że trudno było przez nie coś zobaczyć. Stamtąd doleciało mnie parskanie. Poczołgałem się skrajem polany, aby zobaczyć, czy w zaroślach znajduje się jaki otwór, lecz nie znalazłem żadnego. Niezawodnie zakryto go
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.
— 102 —