Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.
—   111   —

— Wszystkich czterech! Było trzech białych, a jeden czarny, a ich konie, z których jeden nie miał ogona i wyglądał jak kozioł bez rogów, pasły się obok.
— To stara klacz Sans-eara, sławna, jak on sam. Oczywiście nie dostrzegli ciebie?
— Nie. Podjechałem z Wiliamsem tylko na taką odległość, na jaką pozwalał wzgląd na nasze bezpieczeństwo i poczołgałem się potem po ziemi, dopóki nie zobaczyłem dobrze wszystkiego.
Uczeń Florimonta był więc na tyle rozsądny, że wysłał patrol naprzeciw. Szczęściem stało się to wówczas, kiedy ja już byłem znowu razem z przyjaciółmi.
— W takim razie wszystko dobrze pójdzie! Ty Wiliams, jesteś znużony i zostaniesz tutaj, a ty Hoblyn obejmiesz wartę na drodze. Reszta naprzód za mną!
Przy świetle niezbyt jasno płonącego ognia zobaczyłem, jak otwarto wejście. Dziewiętnastu ludzi opuściło kryjówkę, a dwaj wymienieni zostali. Jeszcze nie wszyscy zniknęli byli na ścieżce, kiedy ja znów znalazłem się obok Sama.
— Jak tam, Charley? Zdaje mi się, że oni wyruszają!
— Tak. Dwu zostało w domu, jeden jako straż na drodze, a Wiliams w samej kryjówce. Ten drugi nie jest uzbrojony, ale strażnik ma już strzelbę w ręku. Teraz nie zaczniemy jeszcze na wypadek, gdyby zapomniawszy co, powrócili. Ale przygotujmy się tymczasem. Chodź, Samie! Wy dwaj zostaniecie tutaj, dopóki was nie zawołamy, lub nie przyjdziemy po was!
Po tem zarządzeniu podeszliśmy aż do drogi. Tam staliśmy z dziesięć minut, zanim się ukazał strażnik, który widocznie nie obawiał się ani trochę o swoje bezpieczeństwo, gdyż szedł tak powoli i swobodnie, że może po upływie kwadransa zbliżył się do nas. Teraz było już pewnem, że nikt nie wróci, przeto należało nie zwlekać.
Ja przycisnąłem się z jednej, a Sam z drugiej strony do krzaka. W chwili, gdy strażnik znalazł się pomiędzy nami, pochwycił go Sam za gardło. Ja oderwałem od bluzy jego dużą szmatę, zwinąłem ją w kłąb i wcisną-