Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.
—   124   —

skraju. Może się to da zrobić bez opuszczenia naszej kryjówki.
Za mną stał zeschły, cienki świerk. Odciąwszy go, jak wędką przyciągnąłem nim gałązkę. Następnie poszukałem suchych szpilek, a wziąwszy garść, posypałem niemi ślady, które co prawda tak były lekkie, że mogło je zauważyć tylko bystre oko Indyanina.
— Ciekaw jestem, czy to co pomoże, Charley! Mnie nie wywiódłbyś tem w pole.
— O ile?
— Czy klon na sosnowe szpilki?
Rzeczywiście tuż nad śladami kopyt stał klon, ale na to nie można już było poradzić tembardziej, że całą naszą uwagę zajęli byli Indyanie, którzy doszedłszy do dolnej części parowu, zatrzymali się tam i wysłali kilku wojowników na zwiady.
— Heigh-dey, nie idą tutaj! — zawołał Sam z radością.
— Z czego o tem wnosicie? — zapytał Bernard.
— Wytłómacz mu to, Charley, ponieważ ty grasz wobec niego rolę nauczyciela!
— To bardzo proste. Z tych trzech wywiadowców dwaj jadą wzdłuż wzgórza z biegiem rzeki, a jeden ku wodzie. Chcą się zatem przeprawić, lecz nie pójdą w górę rzeki, gdyż w takim razie nie przeszukiwaliby terenu ku dołowi, lecz ku górze. Ci dwaj mają zbadać to miejsce wedle śladów co do jego bezpieczeństwa, trzeci zaś, czy Pecos można tutaj przepłynąć.
Niebawem wrócili wszyscy trzej do czekających i widocznie przynieśli zadowalającą wiadomość, gdyż oddział ruszył wprost ku rzecze. Teraz mogliśmy ich policzyć gołem okiem, przyczem okazało się, że podałem poprzednio raczej zbyt małą, niż za wielką ich liczbę. Byli to sami młodzi i silni ludzie, którzy należeli prawdopodobnie do dwu plemion lub wsi, ponieważ prowadzili pochód dwaj dowódcy.
— Czy ci dwaj z orlemi piórami to wodzowie? — zapytał Bernard.