Wydmuchnąwszy dym po trzykroć ku niebu i ku ziemi, uczynił tosamo we wszystkie cztery strony świata, poczem podał kalumet mnie. Ja powtórzyłem to także i wręczyłem fajkę Samowi. Kiedy i Marshall zrobił swoje, wróciła fajka do rąk Winnetou. Następnie spytał się Sam Apacza:
— Czy mój czerwony brat ma w pobliżu wielu wojowników?
— Uff!
Było to u Winnetou zawsze okrzykiem zdziwienia, Sam nie znał jeszcze zwyczaju Apacza, a otrzymawszy w odpowiedzi tylko to słowo, sądził, że go źle zrozumiano. Dla tego jeszcze raz powtórzył:
— Pytałem, czy mój brat ma w pobliżu swoich wojowników?
— Uff! Niech mi mój biały brat powie, ilu niedźwiedzi potrzeba do stratowania tysiąca mrówek?
— Tylko jednego.
— A ilu krokodyli do pożarcia stu ropuch?
— Tylko jednego.
— A ilu wodzów Apaczów do zabicia tych much. Rakurrojów? Gdy Winnetou wykopie strzałę wojenną, nie bierze z sobą wojowników, lecz idzie sam. On nie jest wodzem jednego szczepu, lecz jest królem wszystkich Apaczów. Skoro wyciągnie rękę czy tu, czy tam, śpieszą tysiące wojowników pod jego rozkazy. Ma on wiele języków, które mu donoszą, co czynią synowie Komanczów i ma dość tomahawków i noży na wytępienie swoich wrogów.
Następnie zwrócił się do mnie:
— Mąż powinien tylko pięścią przemawiać, lecz mój biały brat niech mi powie, co go złączyło z tymi ludźmi, których przy nim tutaj zastałem.
Zdałem mu krótko, ale dokładnie sprawę z wypadków, które sprowadziły nas nad Rio Pecos. On słuchał uważnie, a potem patrzał przez chwilę na ziemię. Wydmuchnąwszy dym poraz ostatni, wstał i schował kalumet do kieszeni.
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.
— 129 —