— Niech moi biali bracia udadzą się za mną!
To rzekłszy, wyprowadził swego konia z zarośli i dosiadł go, my zaś szybkim krokiem puściliśmy się za nim w drogę. Winnetou jechał na znanym mi już z dawniejszych czasów grubokościstym gniadoszu, który wyglądał jak zajeżdżony koń pociągowy i tylko taki znawca jak Winnetou mógł go używać do swoich wyjazdów. W cwale był ten koń niedościgniony, w kłusie spokojny, w kroku nieznużony i wydatny, a płuca miał zupełnie zdrowe. Roztropność jego nie ustępowała sprytowi klaczy Sama, ostremi zaś i twardemi jak stal kopytami nieraz już zmusił do ucieczki szarego wilka, a nawet pumę. Gdy Winnetou wsiadł na siodło, zdawało się, że wierzchowiec i jeździec tworzą jedno ciało, jedną duszę, jedną wolę i jedno postanowienie. Nie zdarzyło się też nigdy jeszcze, żeby temu zwierzęciu zabrakło siły, wytrwałości, odwagi albo zręczności.
Dojechawszy do tropu Komanczów, poznaliśmy, że ta zgraja czuła się całkiem bezpieczną, gdyż nie zadawała sobie najmniejszego trudu, ażeby ślady swe zatrzeć. echaliśmy tak z godzinę, zatrzymując się na każdym zakręcie drogi, aby rzucić okiem na leżący przed nami teren. Wtem nagle na rogu lasu szarpnął Apacz konia w tył, wskazał prawą ręką przed siebie, a lewą dał znak, żebyśmy milczeli i byli ostrożni. Ja wyciągnąłem głowę naprzód i wytężyłem wzrok, lecz nic nie zdołałem zauważyć.
Winnetou powiesił strzelbę na kuli u siodła, wziął w rękę nóż, zsiadł z konia i nie rzekłszy ani słowa, zniknął między drzewami.
— Co to może być, Charley? — zapytał Sam.
— Nie wiem.
— To dziwne stworzenie ten Apacz! Czy nie mógł was pierwej zawiadomić, co zamierza zrobić?
— Czy nie słyszałeś jego zdania, że mąż powinien przemawiać czynami? Widocznie zauważył coś podejrzanego i poszedł, by się przekonać. Sam niewątpliwie tego
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.
— 130 —