tutaj głęboka, rwąca i ma gładkie brzegi, nie łatwo więc na nich co osiądzie.
Nie rzekłszy ani słowa, wstał Apacz i zniknął na lewo pomiędzy drzewami. Ja byłem pewny, że pójdzie pod osłoną lasu w górę rzeki tak daleko, żeby go nie można było zobaczyć, a potem popłynie wodą na podejrzane miejsce, by się przekonać, jaki to przedmiot zwrócił na siebie uwagę Komanczów.
Musiałem przyznać w duchu, że to przedsięwzięcie nie było bezpiecznem nawet dla tak znakomitego pływaka, jakim był Winnetou. Po pierwsze mógł kapitan z Conchezem w tym samym celu udać się nad rzekę, a powtóre nie było wykluczonem, czy Komancze, nie nabiorą podejrzenia, wnosząc, że gdzie jest świeży trup z raną od strzału, tam musi się też znajdować ktoś, kto tę ranę zadał, oraz czy nie oddalili się, aby w stosownym czasie wrócić i poszukać wroga zabitego. Skoro jest regułą na wojnie, żeby nie zostawiać za sobą niezdobytej, a przynajmniej niezamkniętej twierdzy, to równie niebezpiecznem jest na dzikim Zachodzie nie wiedzieć dobrze, kogo się ma za plecami.
Przestrzeń, którą Winnetou miał przepłynąć w dół, a potem w górę rzeki, wynosiła może pół mili. Jako dobry pływak potrzebował na to najwyżej pół godziny czasu, doliczywszy już do tego dziesięć minut drogi lądowej. Ale nie minął jeszcze kwadrans, kiedy kapitan z towarzyszem ruszyli z miejsca. Nie mogliśmy niestety ich zatrzymać.
Obaj, jak się tego spodziewałem, pojechali do miejsca postoju Komanczów i zwrócili się potem ku rzece. Wobec tego należało ochronić Winnetou, który tam, gdzie wszedł w wodę, niewątpliwie złożył broń i odzież i wziął co najwyżej nóż z sobą. Trzeba było oczywiście zrobić to niepostrzeżenie.
— Zostańcie tutaj!
Z temi słowy opuściłem kryjówkę i tak szybko, jak na to gęsto rosnące drzewa pozwalały, pośpieszyłem skrajem lasu w dół rzeki aż tam, skąd można było
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.
— 145 —