nia, że nikt tędy nie przeszedł ani nie przejechał. Wobec tego wyniku badań uznali, że nie potrzebują już milczeć.
— Tu nie było nikogo — usłyszałem słowa Freda Morgana. — Ślady końskie pochodziły od naszych koni.
— Ale kto był ten czerwonoskóry i dwaj biali, których nie znaleźliśmy jeszcze? — zapytał syn.
— O tem się wkrótce dowiemy, ponieważ ujść nam nie mogą. Czerwony był nagi, trudno więc było rozróżnić, do jakiego szczepu należał.
— Wyrządził nam niezłą przysługę, jeśli to był rzeczywiście trup tego Holferta, o którym mi opowiadałeś.
— To nie ulega wątpliwości. Ale w jaki sposób dostał się Indyanin na to miejsce, gdzie obozowaliśmy tak długo. Czy był tam już przedtem, czy przyszedł później? Ja sądzę...
Więcej nie słyszałem, ponieważ mnie minęli. Z pochwyconych słów wywnioskowałem, że narazie nie groziło nam nic i że kapitan wolał nie pokazywać się Komanczom, zapewne dlatego, że jedynie w ten sposób mógł złapać porucznika na gorącym uczynku. Mnie wydało się oczywiście wątpliwem, czy on i Conchez potrafią ukryć się przed bystrym wzrokiem Komanczów.
Teraz doszli trzej wywiadowcy znów do swego oddziału, który na skutek krótkiego rozkazu swojego wodza zawrócił i zniknął za drzewami. Ja osiągnąłem zatem mój cel, dlatego pośpieszyłem za towarzyszami, do których dotarłem dopiero w pół godziny, ponieważ o taką przestrzeń mnie wyprzedzili. Winnetou spojrzał na mnie pytająco, ja zaś opowiedziałem o tem, co widziałem.
— Well! — rzekł Sam. — Udało nam się spłatać im figla.
— Synowie Komanczów — dodał Apacz — mają oczy, a nie widzą, a uszy ich są zatkane, że nie słyszą kroków swoich nieprzyjaciół. Niech moi biali bracia pozdejmują koniom mokassyny!
Posłuchano chętnie tej rady Winnetou, gdyż konie, mając poobwijane kopyta, z wielką trudnością posuwały
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.
— 149 —