się wzdłuż parowu, zasypanego złomami skał i drzewami, postrącanemi z obu stron przez wiek lub burze. Z każdą chwilą wchodziliśmy w coraz dzikszą okolicę, aż koło wieczora dotarliśmy do łańcucha wzgórz, biegnącego równolegle z Sierrą z północy na południe. Przekroczywszy te wzgórza, jechaliśmy jeszcze dalej aż do zachodu słońca, a o tym czasie znaleźliśmy znakomite miejsce na obóz.
Wieczór i noc upłynęły spokojnie, a krótki wyjazd na zwiady, podjęty rano przezemnie, utwierdził mie w przekonaniu, że nas nie ścigano.
Dalszą drogę odbywaliśmy przez okolice, coraz uboższe w lasy, ponieważ zaczynało brakować wody, jak o tem świadczyło mnóstwo wyschłych łożysk rzecznych, których głębokość dowodziła dawnej obfitości wód. W miarę zbliżania się do takich łożysk, poplątanych jak sieć między sobą, widział podróżny brzeg przeciwległy prawie podobny do tego gruntu, na którym się znajdował. Zwolna zaznaczał się coraz wyraźniej wspomniany pas, aż wkońcu stawał nagle jeździec nad przepaścią, której okropność łagodziło tylko to, że na dnie jej było tak jasno jak na górze. Mimo to strome ściany przepaści stanowiły dla podróżnych trudne do przebycia przeszkody.
Po dokładniejszem przypatrzeniu się tym dolinom można poznać, że w porze deszczowej bywają one całe wypełnione wodą, gdyż w rozmaitych miejscach powstaje na skałach znak, który wskazuje, jak wysoki był stan wody. Oko widza spoczywa tu przyjemnie na poukładanych na sobie przepysznie skałach o malowniczych, a często dziwacznych zarysach. Na ogromnym obszarze piętrzą się piramidy i sześcienne masy, wznoszą się potężne kolumny i łuki, a woda powymywała gdzieniegdzie tak szczególne zakręty, wyżłobiła tak dziwne kontury, podobne do ozdób, że trudno oprzeć się myśli, jakoby nie wykonała ich ręka ludzka.
Dna tych łożysk nie bywają dostatecznie wklęsłe ku środkowi. Zejść zaś na dół ze stromych i wysokich
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.
— 150 —