Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.
—   153   —

czwarty, ale w chwili, kiedy zamierzałem go pchnąć, opuścił wzniesione do góry łapy, wydał jakiś krząkliwy ryk, postał z minutę i runął nagle jak pod uderzeniem maczugi. Jedna kula wbiła mu się w mózg, a druga w serce, obie zatem w sam środek życia. Pantera albo jaguar zwinąłby się jak kot w takich warunkach, mój grizzly zaś kroczył sobie spokojnie dalej. Niewiele brakowało, a byłby mię rozmiażdżył w okamgnieniu.
— Ah, ah! Dobrze, pięknie! — zawołał Bob. — Czy niedźwiedź być dobrze zabity?
— Tak; zejdź na dół!
— Ale, czy on napewno nie żyć, massa? Nie pożreć nigra Boba?
— Jest zupełnie martwy.
Tak samo szybko, jak uciekł murzyn na drzewo zlazł teraz na ziemię, ale gdy się przybliżył, zadrżały mu nogi. Ja sam nachyliłem się całkiem ostrożnie nad niedźwiedziem i wbiłem mu kilkakrotnie nóż pomiędzy znane drugie a trzecie żebro.
— Oh, ah, wielki niedźwiedź, większy jak cały Bob! Czy Bob może jeść niedźwiedź?
— Tak, szynka i łapy są delikatne.
— O, massa dać Bobowi łapy i szynki, bo nigger także bardzo delikatny.
— Dostaniesz swoją część, jak każdy z nas. Ale zaczekaj tutaj; ja zaraz przyjdę.
— Bob czekać tutaj? A jeśli niedźwiedź znowu dostać życie?
— To wskoczysz napowrót na drzewo!
I rzeczywiście w chwilę potem siedział murzyn na drzewie. Nie był on tchórzem, bo wobec ludzi zawsze stawał mężnie, ale szarego niedźwiedzia nigdy w życiu nie widział, dla tego rozumna jego ostrożność nie dziwiła mię wcale.
Przeszukałem najpierw otoczenie, aby się przekonać, czy tylko ten jeden niedźwiedź wyszedł z kryjówki, czy też znajdowała się w pobliżu cała rodzina. Na szczęście znalazłem ślady tylko tego jednego zwierzęcia, co mię