Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.
—   158   —

przy zaznajamianiu was z nim. Tego gentlemana nazywają zwykle Sans-ear, a mnie czasami Old Shatterhand.
Kapitan tak osłupiał ze strachu, że nie zdobył się na inną odpowiedź, tylko wyjąkał okrzyk:
— Czy to być może?
— Nawet bardzo! Siądźcie sobie przy nas wygodnie, tak jak to ja uczyniłem w hide-spot, kiedy was podsłuchałem i wziąłem sobie wasz pistolet na pamiątkę. Przedwczoraj leżałem znowu obok was, kiedy podsłuchiwaliście Komanczów i wywnętrzaliście się serdecznie przed sobą. Bobie, odbierz broń tym panom i zwiąż im cokolwiek ręce i nogi!
— Sennor! — wybuchnął kapitan.
— Dobrze już, dobrze! Pomówimy z wami jak ze stakemanami. Nie zadawajcie sobie nadaremnie trudu, gdyż, zanim Morgani dotrą do doliny, będziecie skrępowani, zakneblowani, albo... martwi!
To wszystko spadło na nich tak prędko i niespodzianie, że zapomnieli nawet o obronie.
— Sennor capitano, gdzie się znajduje kryjówka, której się zachciewa Morganom? — zapytałem.
— Te rzeczy do was nie należą!
— Tak wy się na to zapatrujecie, ale ja sądzę, że może będą nasze. Nie zmuszam was bynajmniej do wypaplania tajemnicy, lecz stawiam tylko jedno pytanie, na które żądam odpowiedzi: Co się stało z tak zwanymi wojażerami, którzy poszli z waszym porucznikiem, i z kupcami, przez nich ściganymi.
— Kupcy... hm, nie wiem...
— Well, bo ja wiem już. A wojażerowie?
— Dwu zapewne wróciło do hide-spot, a trzeciego zamordował w drodze porucznik. Znaleźliśmy jego zwłoki
— Ja taksamo myślałem! Teraz pozwólcie spokojnie knebel sobie założyć! To tylko na to, żebyście nie zdradzili nas przed Morganami.
Ledwie uporaliśmy się z nimi, kiedy u wejścia do doliny ukazali się obaj wspomniani, zatrzymali się na minutę i rzucili okiem na teren. Potem Patrik ścisnął