Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.
—   160   —

Hawerfielda, który teraz stoi przed wami. Bądźcie łaskawi położyć się plackiem na ziemi!
— Tego nie zrobimy!
— Sądzę, że upór wasz zmięknie, gdy wymienię wam nasze nazwiska. Tu stoi wódz Apaczów, Winnetou, to jest Sans-ear, dawny Sam Hawerfield, a mnie znacie już zapewne z tego, co wam syn wasz o mnie powiedział. Liczę do trzech, jeśli potem nie będziecie leżeli, zginiecie. Raz... dwa...!
Z zaciśniętymi zębami i pięściami posłuchali rozkazu.
— Bobie, zwiąż ich!
— Bob związać bardzo pięknie, całkiem mocno, massa! — rzekł czarny, zabierając się odrazu do spełnienia tej obietnicy.
W czasie tego zajścia bawił Bernard przy tamtych jeńcach. Teraz zastąpił go Bob, dzięki czemu mógł on się przybliżyć do nas. Na jego widok rozwarł Fred Morgan oczy, jak gdyby widmo zobaczył.
Bernard rzucił nań krótkie spojrzenie, nie mówiąc ani słowa, ale w spojrzeniu jego tkwiło zimne, spokojne postanowienie sprawiedliwego odwetu.
— Bobie, wyprowadź tamtych! — rzekł Sam. — I my nie potrzebujemy naprzykład dłużej się tu zatrzymywać i osądzimy krótko i węzłowato tych ludzi!
Murzyn sprowadził Concheza i kapitana, a za nimi przyszedł Hoblyn, który dotychczas trzymał się lepiej, aniżeli można było spodziewać się tego po stakemanie.
— Kto będzie mówił? — zapytał Bernard.
— Charley! — rzekł Sam.
— Nie — zauważyłem ja. — My wszyscy jesteśmy stronami poszkodowanemi, tylko Winnetou nic nie dotyka. On jest wodzem preryi, niech przeto zabierze głos dla załatwienia tej sprawy.
Wszyscy zgodzili się na to, Apacz zaś skinął głową potakująco.
— Wódz Apaczów słyszy mowę ducha sawanny i będzie sprawiedliwym sędzią nad białymi. Niech moi