mnie w zaroślach, a stamtąd wyszedł stary Indyanin, który ruszył prosto na mnie, ale jedno uderzenie kolbą rozciągnęło go na ziemi. Nie zginął on oczywiście, lecz padł ogłuszony, bo nie miałem zamiaru go zabić, chciałem tylko nieszkodliwym go uczynić.
W pobliżu było niezawodnie więcej Indyan, aniżeli dwu albo trzech, zwabiać ich zaś zapomocą świstawki i zabijać w ten sposób nie tylko nie chciałem, gdyż to byłoby się równało rzezi, ale także nie mogłem. Przedewszystkiem musiałem się dowiedzieć, gdzie są konie Indyan. Jakkolwiek było to dość niebezpiecznem, mimo to wydałem z siebie głos, naśladujący rżenie ogiera, a na skutek tego stamtąd, gdzie przedtem stały nasze konie, otrzymałem kilkakrotną odpowiedź.
Teraz zdałem się na los szczęścia, a związawszy starego Indyanina jego własnym rzemieniem, wziąłem młodego na barki i pobiegłem pod osłoną drzew dokoła zakrętu, tworzącego tylną ścianę doliny, ku miejscu, na którem znajdowały się konie. Było ich sześć, co niezbicie dowodziło, że jeszcze czterech Indyan pilnowało doliny. Ci jednak niewątpliwie zajęli stanowiska dalej ku wejściu, dzięki czemu miałem dość czasu na swoje przygotowania.
Najpierw więc udałem się do Boba, który wylazłszy w górę wydrążenia dębowego, patrzył przez swoje okno. Ujrzawszy, że się zbliżam, zsunął się na dół i wyglądnął pomiędzy gałęzie leszczyny.
— Massa, ah, złapać Indyanina! Massa zabić Indyanina?
— Nie. Trzeba go tylko przytrzymać tutaj. Czy pomożesz mi w ocaleniu massy Bernarda?
— Czy Bob ocalić massa Bern, kochany dobry massa Bern? Jak to Bob zrobić?
— Weźmiesz tego Indyanina i zniesiesz go w prostym kierunku na dół, dopóki nie dojdziesz do wielkiego drzewa klonowego. Tam złożysz go na ziemi i zaczekasz na mnie.
— Bob tak zrobić, massa!
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.
— 169 —