Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.
—   180   —

— Zobaczyć dopiero to zła rzecz. Czy ma Bob czekać, aż Indian spalić go na palu?
— Może nie będzie tak źle, jak sądzisz. W każdym razie musimy udać się do Komanczów, jeśli chcemy ocalić twojego massę Bernarda.
— Oh, ah, tak, nigger Bob ocalić massa Bern, dać się upiec, ugotować, pożreć, jeśli tylko Indian uwolnić massa Bern!
To heroiczne postanowienie przypieczętował taki grymas uśmiechu, że Indyanom byłały odeszła chęć zjedzenia murzyna. Następnie wziął sobie Bob kawał suszonego mięsa, aby przed śmiercią męczeńską skosztować jeszcze życiowych rozkoszy.
Nie czekaliśmy długo na wynik naszego oznajmienia, gdyż wkrótce przybył do nas liczny oddział jeźdźców, którzy, otoczywszy nas, utworzyli wielkie koło, a potem wyjąc i potrząsając bronią, tak zaczęli zacieśniać to koło, że zdawało się, iż nas stratują. Następnie grupa z czterech wodzów zbliżyła się rzeczywiście ventre a terre i przeskoczyła przez nas. Bob padł na wznak, ja zaś pozostałem spokojnie na miejscu, nie poruszywszy ani o włos głową w prawo, lub w lewo.
— Oh, ah, Indian zajechać na śmierć Bob i massa! — ryknął murzyn, podnosząc ostrożnie głowę, by się przekonać, co się koło niego dzieje.
— Bądź o to spokojny. Oni próbują tylko, czy mamy odwagę, czy też się ich boimy.
— Próbują? Oh, niech Indian tylko przyjść, Bob być odważnym, dużo odważnym!
Po tych słowach wyprostował się napowrót z miną straszliwą i to w sam czas, gdyż wodzowie zsiedli byli właśnie z koni i szli prosto ku nam. Najstarszy z nich odezwał się pierwszy:
— Czemu biały mąż nie powstanie, skoro się do niego zbliżają wodzowie Komanczów?
— Chce im w ten sposób okazać, że wita ich chętnie — odparłem. — Niechaj moi czerwoni bracia usiądą obok mnie!