Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.
—   187   —

O obronie trudno było myśleć, bo byłbym sam zgubiony, a towarzysze razem ze mną. Wyjąłem więc z kieszeni lunetę, rozdzieliłem ją na dwie części i wymierzyłem je ku nim groźnie.
— Stać, bo zginą wszyscy synowie Komanczów!
Odskoczyli istotnie, gdyż nie znając jeszcze wcale przyrządu w tym rodzaju, nie wiedzieli, jakie skutki mogło wywołać jego użycie.
— Co biały człowiek chce zrobić? — zapytał Tokejchun. — Czemu nie siedzi w wigwamie?
— Old Shatterhand jest wielkim guślarzem bladych twarzy — odrzekłem. — On pokaże czerwonym mężom, że potrafi zabić wszystkie dusze Komanczów.
Schowałem lunetę napowrót i wziąłem do ręki sztuciec Henryego.
— Niechaj czerwoni mężowie popatrzą na ten pal, tam przed namiotem!
Wskazałem na tykę, stojącą przed jednym z dalszych namiotów, poczem podniosłem strzelbę i wypaliłem; kula przedziurawiła górny koniec tyki, a dokoła dał się słyszeć pomruk uznania. Wiadomo, że dziki ceni odwagę i zręczność nawet w największym swoim wrogu. Przy drugim strzale wcisnęła się kula o cal niżej pod pierwszą, a trzecia w tem samem oddaleniu pod drugą. Pochwały jednak nie dostałem tym razem, gdyż Indyanie znali tylko dwururki, a nie mieli pojęcia o własnościach sztućca. Po czwartym strzale stał cały tłum bez ruchu, po piątym, szóstym i siódmym zdumienie wzmogło się jeszcze bardziej, a potem przeszło w stroskanie, widoczne na wszystkich twarzach. Ja powiesiłem strzelbę spokojnie na ramieniu i rzekłem:
— Czy czerwoni mężowie widzą teraz, że Old Shatterhand jest wielkim guślarzem? Ktoby mu wyrządził coś złego, musiałby umrzeć. Howgh!
Teraz przeszedłem przez tłum i nikt nie spróbował mnie zatrzymać. Po obu stronach ulicy, utworzonej przez dwa szeregi namiotów, stały niewiasty i dziewczęta przed drzwiami, wytrzeszczając na mnie oczy jak na jakąś