wyższą istotę. Byłem zadowolony z wrażenia, jakie wywarła na nich ta niewinna blaga.
Przed jednym z najbliższych namiotów stała straż, co dowodziło, że się tam znajdował więzień. Kto to mógł być? Namyślałem się jeszcze, czy zapytać o to strażnika, kiedy z wnętrza zabrzmiał głos dobrze mi znajomy.
— Massa, oh, ah, wypuścić nigger Bob! Indian złapać Bob, zabić i zjeść!
Na to ja przystąpiłem do namiotu otworzyłem drzwi i wypuściłem murzyna. Straż była tak zalękła, że nie spróbowała stawić mi oporu, a także wśród idących za mną dzikich nie podniosły się głosy sprzeciwu.
— Czy wsadzono cię tu zaraz, gdyśmy przyszli do obozu? — zapytałem czarnego.
— Tak, massa, Indian zdjąć Bob z konia i zaprowadzić do chaty, tam Bob siedzieć do teraz.
— W takim razie nie masz pojęcia, gdzie może być twój massa Bernard?
— Bob nic nie wiedzieć i nie słyszeć o massa Bern.
— Chodź i trzymaj się tuż za mną.
Zaledwie minęliśmy kilka dalszych namiotów, spotkaliśmy owych czterech wodzów w licznem towarzystwie. Wyprzedzili oni nas ostrożnie poza namiotami, aby mi w przechadzce przeszkodzić. Ja położyłem rękę na kolbie sztućca, lecz Tokejchun dał mi już zdaleka znak ręką, że nie zbliża się we wrogich zamiarach. Wobec tego stanąłem i zaczekałem na niego.
— Dokąd się mój biały brat wybiera? Niechaj przyjdzie na miejsce narady, gdzie pomówią z nim wodzowie Komanczów!
Dotychczas byłem dla Tokejchuna „białym mężem“, albo „bladą twarzą“, a teraz nazywał mnie swoim „białym bratem“. Ta zmiana wskazywała, że szacunek tych ludzi dla mnie w wysokim stopniu się zwiększył.
— Czy moi czerwoni bracia zapalą ze mną kalumet?
— Najpierw pomówią z nim, a jeśli słowa jego będą dobre, stanie się synem Komanczów.
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.
— 188 —