się spodziewałem. Wszyscy czterej wodzowie zerwali się z ziemi, a dokoła zabrzmiał wielki okrzyk zgrozy. Starając się ich uspokoić, odezwałem się w te słowa:
— Niechaj czerwoni mężowie usiędą i zapalą ze mną kalumet. Skoro staną się moimi braćmi, oddam im ich dusze.
Wodzowie usiedli znowu czemprędzej, a Tokejchun pochwycił fajkę. Wtem wpadłem na pomysł, przy pomocy którego mogłem jeszcze bardziej zmienić ich wrogie usposobienie na pokojowe. Oto jeden z wodzów miał na bluzie myśliwskiej jako szczególną ozdobę dwa mosiężne guziki wielkości talara. Do niego więc przystąpiłem całkiem blizko i poprosiłem, żeby mi na chwilę pożyczył tej ozdoby, zapewniając, że otrzyma ją zaraz napowrót. Nie czekając jednak na jego odpowiedź, oderwałem oba guziki i cofnąłem się o kilka kroków, zanim on zdołał temu przeszkodzić.
— Moi czerwoni bracia widzą tu w moich palcach te dwa guziki, po jednym w każdej ręce. Niechaj dobrze uważają!
Udałem, że rzuciłem oba guziki w powietrze i pokazałem im próżne ręce.
— Niech moi bracia popatrzą! Gdzie są guziki?
— Niema ich! — zawołał właściciel z wzrastającym gniewem.
— Poleciały w górę ku słońcu. Niechaj je mój czerwony brat zestrzeli stamtąd!
— Tego nie dokaże ani żaden biały, ani czerwony mąż, ani nawet czarodziej!
— A ja to zrobię! Niechaj czerwoni bracia uważają, gdy guziki będą spadały!
Ponieważ w mojej strzelbie tkwiła kartka z rysunkiem, przedstawiającym wodzów, przeto wziąłem do tego starą dwururkę, leżącą obok Tekejchuna, wymierzyłem prosto w górę i wypaliłem. W kilka sekund uderzyło coś tuż przed nami o ziemię. Właściciel guzika przyskoczył i wydobył go nożem z ziemi.
— Uff, to on!
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.
— 192 —