więc jeszcze dalej wzdłuż rzędu namiotów aż do tego, przy którym stało czterech ludzi na straży. Tam przyłożywszy ręce do ust, zawyłem, jak kujot, na co dała się słyszeć zaraz odpowiedź z wnętrza namiotu. Wtedy ja poskoczyłem ku drzwiom i zawołałem:
— Tu będzie mieszkanie Old Shatterhanda!
Wodzowie spojrzeli na siebie w najwyższem zdumieniu, gdyż nie przypuszczali, że mój wybór padnie właśnie na ten namiot, chociaż to można było łatwo przewidzieć.
— Tego namiotu mój brat nie dostanie.
— Dlaczego?
— On należy do nieprzyjaciół Komanczów.
— Kto są ci nieprzyjaciele?
— Dwaj biali mężowie i jeden czerwony.
— Jak się nazywają ci ludzie?
— Czerwonym jest Winnetou, wódz Apaczów, a jednym z białych Sans-ear, zabójca Indyan.
Ta odpowiedź wielce mię zastanowiła, gdyż wynikało z niej, że Komancze chyba nie wiedzieli jeszcze wcale, że ja byłem towarzyszem pojmanych. Wprawdzie ja sam nie wspomniałem o tem Maramowi ani słowem, ale Patrik niewątpliwie ich o tem uwiadomił.
— Old Shatterhand chce zobaczyć tych ludzi!
Z temi słowy na ustach wszedłem do środka, a wodzowie w tej chwili za mną.
Jeńcy leżeli na ziemi z powiązanemi rękami i nogami, przymocowani do tyk namiotowych. Poznali oni niewątpliwie mój głos, ale nie rzekli ani słowa, żaden z nich nie okazał nawet tego przyjemnego uczucia, jakie wywołać u nich musiała moja obecność.
— Co ci ludzie zawinili? — zapytałem.
— Zabili wojowników Komanczów.
— Czy mój czerwony brat widział to na własne oczy?
— Wiedzą o tem wojownicy Rakurrojów!
— Wojownicy Rakurrojów będą musieli dowieść tego. Ten namiot do mnie należy, a ci trzej ludzie są moimi gośćmi!
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.
— 196 —