— Człowiek z Północy, który nie wyrządził krzywdy żadnemu synowi czerwonej kobiety.
— Jeśli mój brat zabije wodzów, to zginie także sam razem ze swoimi gośćmi!
— Moi bracia żartują! Kto chce zabić Old Shatterhanda? Czyż on nie ma dusz Komanczów w swojej strzelbie?
Czerwoni znaleźli się w kłopocie i musieli się namyślić. Nie mogli przecież wodzów wydać nam na pastwę!
— Niech mój brat zaczeka, dopóki nie wrócimy!
Oddalili się i narada zaczęła się nanowo. O ile zdołałem dostrzec, to nie widziałem w żadnej twarzy ani śladu nienawiści lub wściekłości na mnie. Broniłem się odważnie i ufałem im, nie było więc to dla nich wstydem, że prowadzili ze mną układy. Prawie w pół godziny potem przyszli do mnie od nich trzej wysłańcy i oświadczyli:
— Dajemy wolność Old Shatterhandowi i jego gościom na czwartą część słońca!
Wpadli więc na stary indyański pomysł urządzenia sobie przyjemności przez wypuszczenie pojmanych i urządzenie potem na nich zajmującego polowania. Z tem łączyła się dla nich ta korzyść, że oddalali od wodzów wszelkie niebezpieczeństwo. Zostawiali więc nam sześć godzin czasu. To było trochę za mało. W razie wyruszenia jednak przed wieczorem zwłoka ta rozciągała się na całą noc, a wtedy nie mogli nas ścigać. W naszem położeniu byłoby to głupotą, gdybym był nie przyjął tych warunków. Musiało się to jednak stać z odpowiednią powściągliwością.
— Old Shatterhand zgadza się na ten czas, jeśli goście jego otrzymają z powrotem broń, którą im odebrano.
— Dostaną ją.
— I wszystko, co mieli z sobą?
Słowem „wszystko“ obejmowałem głównie rzeczy
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.
— 201 —