wartościowe, które Bernard wiózł przy sobie, gdyż nie wiedziałem, czy mu je odebrano.
— Wszystko!
— Moich białych gości pojmano, chociaż nie zrobili Rakurrojom nic złego. Wodzowie zaś mają odzyskać wolność, mimo że usiłowali mnie zabić. To nierówna zamiana!
— Czego mój brat jeszcze żąda?
— Za pchniecie mnie nożem w ramię dadzą wodzowie trzy konie, które ja sam sobie wybiorę. Zostawię im zato trzy z naszych.
— Mój brat jest mądry jak lis. On wie, że jego konie zmęczone, ale stanie się wedle jego życzenia. Kiedy Old Shatterhand wypuści wodzów ze swojego wigwamu?
— Gdy będzie odjeżdżał od czerwonych braci.
— A wyda dusze z lufy?
— Nie, wystrzeli z niej w powietrze.
— Niechaj więc rusza, dokąd mu się podoba. Jest on wielkim wojownikiem i chytrym szakalem. Zmysły wodzów były przyćmione, kiedy palili z nim kalumet pokoju. Howgh!
Tak skończył się handel, mogłem więc już odejść. Stojący dokoła czerwonoskórcy puścili mnie bez przeszkody, ja zaś udałem się powoli bez pośpiechu do swojego wigwamu. Tam czekali na mnie towarzysze, oczywiście z wielką niecierpliwością, a gdy sam się zjawiłem, poznali, że dobrze sprawą pokierowałem.
— No? — spytał Bernard, nie mogąc z ciekawości czekać ani chwili dłużej.
— Czy odebrano wam dyamenty i papiery?
— Nie. Dlaczego o to pytacie?
— Gdyż musieliby wam je zwrócić. Mamy wolność na sześć godzin.
— Wolność, massa? — zawołał Bob. — Być wolny Bob i massa Bern. Ale tylko sześć godzin, a potem Indyan znowu złapać massa Bern i Bob?
— Well! — rzekł Sam. — To przechodzi nasze
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.
— 202 —