— Niech mój biały brat zsiądzie i wejdzie!
Nie mogłem odrzucić tego zaproszenia, wstąpiłem do środka, gdzie skosztowałem kołacza, przyrządzanego świetnie przez Indyan. Gdy, pożegnawszy się, wyszedłem z chaty, zobaczyłem ciemnooką dziewczynę, którą zauważyłem był już rano, zajętą przy moich koniach. Pakowała nam żywność i pokraśniała, kiedy ją zaskoczyłem.
— Kto jest ta córka Rakurrojów? — spytałem.
— To Hi-la-dih[1], córka wodza Tokejchuna. Ona prosi cię, żebyś przyjął to, co ci ofiaruje, ponieważ oszczędziłeś jej brata Marama.
Podałem dziewczynie rękę, mówiąc:
— Niechaj Manitou użyczy ci wiele szczęścia i wielu słońc, ty kwiecie sawanny. Twoje oko jest jasne, twe czoło czyste. Oby także twoje życie było tak niezamąconem i czystem!
Wskoczyłem na siodło i zaprowadziłem konie do przyjaciół. Oni, a szczególnie Sam, wpadli w zachwyt na widok karego ogiera.
— Charley! — rzekł Sans-ear — On wart prawie tyle, co moja Tony, tylko ona ma krótszy ogon i dłuższe uszy. Zresztą wszystko jest w porządku, gdyż ci czerwoni hultaje dali nam wszystko, czego nam brakowało. Ale już pewnie szósta godzina będzie. Ruszajmy, a potem naprzykład zobaczymy, czy nas powtórnie dostaną.
Wpakowaliśmy na konie to, cośmy jeszcze mieli zabrać i uwolniliśmy z więzów naszych jeńców.
— Massa, teraz precz, — upominał Bob — bardzo prędko precz, żeby Indyan nie nadejść i nie złapać massa Bern, Sam, Charley i Winnetou!
Wodzowie nie ruszyli się z miejsc, dopóki znajdowaliśmy się w namiocie. Wreszcie dosiedliśmy koni i puściliśmy się w drogę. Ulica namiotów była pusta. Nie pokazał się ani jeden Indyanin, chociaż z pewno-
- ↑ „Czyste źródło“.