Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.
—   207   —

śladu pościgu, a gdy w kilka dni potem przeprawiliśmy się przez Rio Grande, wtedy byliśmy już zupełnie zabezpieczeni przed Komanczami.
Na zachód od Rio Grande wysuwają Kordyliery z Sonory ku północy liczne odnogi wzgórz, do których dostaliśmy się bez szczególnych przygód. Tu jednak zdarzył się nam ważny wypadek.
Odpoczywaliśmy raz około południa w przesmyku, a Winnetou siedział jako wideta na skale ponad nami, skąd mógł objąć całą drogę przed nami i za nami.
— Uff! — zawołał nagle owym gardłowym głosem, właściwym Indyanom, położył się na skale i zesunął się szybko do nas.
My pochwyciliśmy oczywiście natychmiast za broń i zerwaliśmy się z ziemi.
— Co tam? — zapytał Marshall.
— Czerwoni mężowie.
— Dużo ich jest?
— Tylu!
Podniósł przytem w górę pięć palców prawej ręki i trzy lewej.
— Ośmiu? Z jakiego szczepu?
— Winnetou nie mógł zobaczyć, ponieważ ci ludzie odłożyli wszelkie odznaki.
— Czy znajdują się na wyprawie wojennej?
— Nie mają na twarzy czerwonej i niebieskiej ziemi, ale są uzbrojeni.
— Jak daleko są jeszcze?
— O czwartą część tego czasu, który blade twarze nazywają godziną. Niech się moi bracia podzielą! Winnetou pójdzie z Sans-earem naprzód, a Marshall z czarnym mężem cofnie się wstecz, aby się ukryć między skałami. Mój brat Szarlih zostanie tutaj przy koniu.
Wziął tamte cztery konie za cugle i zaprowadził je za skały, gdzie nie można było ich zauważyć, poczem on i trzej towarzysze zajęli swoje stanowiska. Ja usiadłem zwrócony na poły w tym kierunku, z któ-