— Byli zgromadzeni dokoła mogiły wodza, a kiedy powrócili do koni, zastali straż już zabitą i brak dwu najlepszych zwierząt.
To była istotnie dla Morganów jedyna droga ocalenia, ale trzeba było nielada zuchwalstwa, żeby zapuścić się w góry Komanczów i porwać im konie, kiedy prześladowcy siedzieli im prawie na karkach. Ci zbóje byli naprawdę odważnymi ludźmi, których jako przeciwników nie należało lekceważyć. Ale musieliśmy ich dostać w nasze ręce, choćbyśmy mieli ścigać ich dokoła ziemi. Toteż zetknięcie się z Komanczami było mi bardziej na rękę, aniżeli wszelkie inne.
Oni zatrzymali się tylko na krótko, a ja przed odjazdem dopiero ich zapytałem:
— Gdzie moi czerwoni bracia widzieli po raz ostatni ślad białych ludzi?
— O dwa słońca stąd. Czy mój brat chce za nimi podążyć?
— Tak. Gdy ich spotkamy, będą zgubieni!
— Uff! Biały mąż mówi po myśli Komanczów. Niechaj jedzie ciągle na zachód, dopóki po upływie jednego słońca nie dostanie się na wielką dolinę, która ciągnie się z południa ku północy. Tą doliną niech mój biały brat jedzie ku północy aż do miejsca, na którem było ognisko zdrajców, a potem niechaj przejedzie przez górę aż do wody, płynącej na zachód i spieszy wzdłuż niej. Na drodze napotka dwa razy popiół i ogniska bladych twarzy. Stamtąd musieli zawrócić wojownicy Komanczów, ponieważ zaczynały się już obszary myśliwskie Nawajów.
— Jak daleko od ściganych byli moi bracia, kiedy musieli zaprzestać pościgu?
— Niespełna o pół słońca. Czerwoni wojownicy byliby dalej poszli za nimi, ale w dolinie zobaczyli wigwamy nieprzyjaciół, a tam byliby się narazili na śmierć niechybną.
— Wojownicy Komanczów mogą oświadczyć Tokejchunowi i tamtym trzem wodzom, że Winnetou, Sans-ear i Old Shatterhand dostaną w swe ręce obydwu
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.
— 211 —