Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.
—   215   —

— Wróćcie do krowy! Musimy się z nią prędko uporać, gdyż tu widocznie nie całkiem bezpiecznie.
— Ja sądzę, że nic nam tu nie zagraża, ponieważ terytoryum Indyan leży już poza nami.
— Mylicie się bardzo. Znajdujemy się właśnie na terenie niebezpiecznym, gdzie zamiast Indianos bravos, jak ich Hiszpan nazywa, grasują rozbójnicy przydrożni i łotrzykowie amerykańscy. Wkrótce zobaczycie ich i usłyszycie o nich!
Zabraliśmy tylko najlepsze części bydlęcia, włożyliśmy je pod siodło i pośpieszyliśmy za naszymi, a zrównaliśmy się z nimi prędko, ponieważ się zatrzymali. Bob, spostrzegłszy zapas mięsa, zawołał z daleka:
— Oh, ah, massa jechać z befsztykiem. Bob zaraz przynieść drzewa i upiec szynkę z bawołu!
Zgodziliśmy się na to, a tymczasem opowiadaliśmy sobie o dzisiejszej przygodzie. Gdy pieczeń zarumieniła się należycie, zaczęły wcale pokaźne kawałki znikać za grubemi wargami murzyna, który tak się pogrążył w tej czynności, że nie usłyszał wcale okrzyku Sama:
— Behold! To jeźdźcy, czy tylko konie?
Spojrzawszy przez lunetę, odpowiedziałem:
— Jeźdźcy — trzej, czterej, pięciu, ośmiu — tak ośmiu!
— Czy nas dostrzegą?
— Naturalnie. Dym już niewątpliwie dawno zauważyli.
— Co to za ludzie?
— Meksykanie w szerokich kapeluszach i na wysokich siodłach.
— To weźmy naprzykład broń w palce, gdyż te odwiedziny pozostają może w związku z lassem!
Oddział zbliżał się ciągle i zatrzymał się nieopodal. Byli to sami Meksykanie, pan i służący widocznie, a w jednym z parobków poznałem tego, któremu konia zastrzeliłem. Naradzali się przez chwilę, potem rozjechali się na dwie strony i utworzyli koło, którem nas otoczyli.