— Nie bójcie się, sennores — starałem się ich uspokoić — nic złego was nie spotka, jeśli będziecie rozumni. Chcemy tylko zwrócić waszą uwagę na pewną pomyłkę, a potem będzie wam wolno zrobić i z nami, co wam się spodoba.
Zbliżyłem się potem do krzeseł, a ukłoniwszy się możliwie najniżej i z największem uszanowaniem, przemówiłem:
— Donno Eulalio, jestem wielbicielem piękności i pełen podziwu dla cnót niewieścich. Racz się obudzić i obdarzyć mnie spojrzeniem swych oczu!
— Ahhh!
Równocześnie z tem przeciągłem westchnieniem otworzyła swe małe bazyliszkowe oczy i nadała swej żółtej twarzy wyrazu, który miał być zalotnym, ale świadczył o trwodze i zakłopotaniu.
— Piękna donno, słyszeliście zapewne o dawnych cours d’amour, owych trybunałach miłosnych, w których zasiadały damy, a każdy musiał się poddać ich wyrokowi. Nie jest możliwą rzeczą, żeby Don Fernando sprawiedliwie nas osądził, ponieważ on sam jest stroną. Prosimy go zatem, żeby swą władzę złożył w wasze delikatne rączki, bo dopiero wasz wyrok, o czem nie wątpimy, dosięgnie złoczyńcę.
— Czy istotnie tego sobie życzycie, sennor? — pisnęła tak, jak gdyby jej wiązadła głosowe znajdowały się między dwoma szczotkami do szorowania.
— Myślimy całkiem poważnie, sennoro Eulalio. Wprawdzie trudno jest nam złożyć wam uszanowanie odpowiednio do waszych zalet, gdyż od wielu miesięcy podróżujemy po dzikim Zachodzie, ale dobroć jest największą ozdobą niewiast, przeto tuszymy, że wysłuchacie próśb naszych.
— Czy jesteście rzeczywiście tymi, za których się podajecie?
— Rzeczywiście!
— Słyszycie, don Fernando de Venango y Gajalpa? Ci słynni sennores zrobili mnie sędzią nad sobą. Wiecie, że nie znoszę żadnego oporu! Czy godzicie się na to?
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/243
Ta strona została uwierzytelniona.
— 225 —