Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.
—   226   —

Meksykanin skrzywił się, ale widocznie uznał siebie za niższego od swojej donny, bo odetchnąwszy jakby z ulgą i zadowoleniem, odpowiedział:
— Obejmijcie urząd, sennoro Eulalio! Jestem pewien, że powiesicie tych hultajów!
— Stosownie do ich zasługi, don Fernando de Colonna e Molynares!
Następnie zwróciła się do mnie:
— Udzielam wam głosu, sennor!
Ja skorzystałem oczywiście z jej łaskawości i zacząłem:
— Przypuśćmy, donno Eulalio, że wy jesteście głodnym, znużonym, podróżnym i znajdujecie na sawannie krowę, której mięsem moglibyście głód zaspokoić. Czy byłoby wam wolno zabić tę krowę pod warunkiem, że skórę zostawicie jej właścicielowi?
— Byłoby wolno. Taki zwyczaj panuje wszędzie.
— Nie, tak nie jest wszędzie, kto... — chciał jej przerwać ranchero, lecz donna powstrzymała go prędko.
— Cicho, don Fernando! Ja mam teraz tu rozkazywać. Będziecie mówili wtedy, gdy was wezwę do tego!
Meksykanin usiadł z rezygnacyą na krześle, a miny wakerów pouczyły mię, że sennora Eulalia była rzeczywistą panią rancha.
— Taką była nasza zbrodnia, o donno! — podjąłem dalszą obronę. — Wtem pojawił się nagle ten wakero, który teraz leży na ziemi, zarzucił lasso na sennora Marshalla, który tu stoi przed wami, pociągnął go za sobą i byłby go życia pozbawił, gdybym ja był nie zastrzelił jego konia.
— Marshall! To nazwisko jest dla mnie drogie. Niejaki sennor Allano Marshall mieszkał u mojej siostry w San Francisco.
— Allan Marshall? Czy może z Louisville w Stanach Zjednoczonych? — zawołałem zdziwiony.
— Właśnie, właśnie! Ten ci jest, a nikt inny! Czy wy go znacie?