Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.
—   232   —

— Jaką?
— Nie tutaj! Gdy wstaniemy, wyjdźcie zaraz tam pod trzy jawory.
Więc schadzka! Nie odmówiłem, spodziewając się, że może doniesie mi o czemś godnem uwagi. Podczas wieczerzy wprowadzono konie na dziedziniec, lecz brama była jeszcze otwarta. Wyszedłem i położyłem się pod wskazanemi drzewami. Wkrótce jednak musiałem się już podnieść z tej wygodnej pozycyi, gdyż Eulalia nie kazała długo na siebie czekać.
— Dziękuję wam, don Karlosie! — zaczęła. — Musiałam was prosić o chwilę rozmowy, ponieważ chcę was o czemś uwiadomić w tajemnicy przed tamtymi. Mogłam wprawdzie powiedzieć to także tamtym, ale was właśnie wybrałam, bo...
— Bo siedzieliśmy najbliżej siebie, dlatego najłatwiej wam było posłać mię tutaj pocichu. Prawda, donno Eulaliu?
— Zaiste! Oto sennor Bernardo opowiadał mi o dwu rozbójnikach, których wy ścigacie. Oni byli w naszem rancho.
— Ach! Kiedy?
— Onegaj rano odeszli.
— Dokąd?
— Przez Sierrę Nevadę do San Francisco. Rozmawiałam z nimi wiele o sennorze Allano, a oni pragną go odwiedzić.
To była rzeczywiście bardzo cenna wiadomość, dzięki której zaraz odgadłem zamiary Morganów. Sennora jak z każdym tak i z nimi chętnie rozmawiała o Allanie, oni zaś pochwycili wlot sposobność zemszczenia się na Bernardzie i ograbienia jego brata, wyposażonego w znaczne środki.
— Czy wiecie napewno, że to byli oni, donno Eulalio?
— Oni, bo wszystko się zgadza, choć przybrali inne nazwiska