Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.
—   235   —

pierwszy może otrzymują za to sprawiedliwą cenę. Tu przechodzi malowniczo ubrany Meksykanin obok prostego Szwaba, znudzony Anglik obok ruchliwego Francuza. Indyjski kulis w białem bawełnianem ubraniu spotyka się z pejsatym Żydem w brudnym chałacie, elegancki dandys z nieokrzesanym leśnikiem, handlujący Tyrolczyk z poszukiwaczem złota, którego ogorzała twarz, nieuczesane włosy i dziki zarost przechodzą ludzkie wyobrażenie o tego rodzaju wyglądzie „fizyognomii“. Przewijają się tu obok siebie Mongoł z wyżyn azyatyckich, Pers z Azyi Mniejszej lub z Indyi, Malajczyk z wysp Sundajskich i Chińczyk z nad brzegu Yang tse Kiang.
Ci „synowie państwa środka“ stanowią najwybitniejszy typ obcokrajowców wśród ludności tubylczej. Wszyscy są jakby zrobieni na jedno kopyto. U wszystkich widzi się krótkie zadarte nosy, wszystkim sterczy dolna szczęka przed górną, wszyscy mają brzydko wyrzucone wargi, kańciasto wystające kości policzkowe, skośnie wycięte oczy, taką samą barwę skóry, brunatnawo-zieloną bez żadnych odcieni, bez śladu zaróżowienia policzków i jaśniejszego zabarwienia czoła. W brzydkich, nic nie mówiących, rysach wszystkich przebija się wyraz, który możnaby nazwać pustym, który wobec tego nie byłby nawet wyrazem, gdyby im z oczu nie wyzierało coś, co charakteryzuje ich wszystkich: chytrość.
Chińczycy są najpilniejszymi, prawie jedynymi robotnikami w San Francisco. Te małe, okrągłe, dobrze odżywione, a mimoto nadzwyczaj ruchliwe postaci, jak rzadko kto, zdolne są robić wszystko, co wymaga zręczności rąk i cierpliwości. Rzeźbią w kości słoniowej i w drzewie, toczą z kruszcu, wyszywają na suknie, skórze, bawełnie, płótnie i jedwabiu, dziergają i tkają, rysują i malują, plotą z pozornie najmniej giętkich materyałów i wykonują osobliwe, podziwu godne roboty, zapewniające im odbiorców w miłośnikach wszelakich osobliwości.
Do tego należy dodać, że są skromni i zadowalają