Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.
—   237   —

Valladolid. Był to zajazd w stylu kalifornijskim, jedyny wązki i długi budynek drewniany o jednem piętrze.
Oddaliśmy nasze konie horsekeeperowi, który zaprowadził je zaraz do małej szopy, sami zaś wstąpiliśmy do izby gościnnej, która pomimo olbrzymich rozmiarów tak była pełna, że z trudem zaledwie zdołaliśmy stół opanować. Jeden z baarkeeperów zauważył nas dość prędko i podszedł ku nam pośpiesznie. Każdy zażądał tego, na co miał ochotę, a gdy przyniesiono zamówione rzeczy, ja zacząłem swoje badania.
— Czy jest w domu sennor Henrico Gonzalez?
— Yes sir! Życzy pan sobie widzieć się z nim? — brzmiała odpowiedź.
— Tak, jeśli wolno prosić!
Wnet przystąpił do nas wysoki poważny Hiszpan i przedstawił się jako sennor Henrico.
— Chciałbym się dowiedzieć — zacząłem uprzejmie — czy mieszka jeszcze u was niejaki Allan Marshall.
— Nie wiem, sennor. Nie znam jego i nikogo zresztą, bo wogóle nie zajmuję się nazwiskami moich gości. To należy do sennory.
— A czy z nią można pomówić?
— Także nie wiem. Musicie o to spytać którą z dziewcząt!
Po tych słowach odwrócił się od nas. Mnie się wydało, że stosunek jego do sennory był taki, jak stosunek don Fernanda do donny Eulalii, jej siostry. Powstałem więc i udałem się w tym kierunku, skąd na całe etablissement rozchodził się zapraszający zapach pieczeni. Po drodze spotkałem małą szczupłą kobietkę, która z jakimś przedmiotem w ręce chciała się właśnie koło mnie przemknąć. Lecz ja wczas jeszcze pochwyciłem ją za rękę i zatrzymałem.
— Gdzie jest sennora, moja mała?
Ciemne jej oczy spojrzały na mnie z gniewem.
— Vous êtes un âne!
Aha, Francuzka! — pomyślałem sobie. — Ona