Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.
—   243   —

zaraz, sennor. Wszyscy otrzymacie najlepszą izbę do spania. Pokoi niema oczywiście w hotelu Valladolid, mimoto będziecie zadowoleni z mojego domu, a na dziś wieczór proszę was wszystkich do stołu w moim prywatnym pokoju!
— Dziękuje, donno Elwiro! Cenię sobie bardzo wysoko to niezwykłe wyszczególnienie. Zarazem zaznaczam, że zwyczajem moim jest doświadczenia, poczynione w podróży, podawać drukiem do powszechnej wiadomości. Możecie być pewni, że gorąco polecę hotel Valladolid.
— Zróbcie to, sennor, chociaż nie bardzo wyobrażam sobie was przy biurku. Jeśli macie jaką prośbę, to wyjawcie ją śmiało, ja chętnie ją spełnię!
— Prośby nie mam żadnej, ale pozwoliłbym sobie o coś zapytać.
— O co?
— Czy Allan Marshall nie mieszka już u was?
— Nie. Opuścił mój dom przed trzema miesiącami.
— A dokąd się udał?
— Do digginów nad Sacramento.
— Czy pisał do was od tego czasu?
— Tylko raz. Zawiadomił mnie, do kogo mam dla niego odsyłać listy, gdyby nadeszły.
— Czy przypominacie sobie jeszcze ten adres?
— Bardzo dobrze, gdyż dotyczący jest moim dobrym znajomym. To niejaki master Holfey, w Yellow-water-ground, kupiec, u którego poszukiwacze złota zaopatrują się we wszystko.
— Czy od odjazdu Allana przyszły tu do niego jakie listy?
— Kilka. Odesłałam mu je przy najbliższej sposobności. Oprócz tego niedawno byli tutaj dwaj jego znajomi, którzy pozostają z nim w stosunkach handlowych i chcieli z nim koniecznie się rozmówić. Im także powiedziałam, gdzie go mają szukać.
— Kiedy oni odjechali?
— Zdaje mi się... a tak, napewno wczoraj rano.
— Czy jeden z nich był starszy, a drugi młodszy?