Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.
—   247   —

mi tu jeszcze z nudów uszy wyrosną i będzie koniec z „Sans-earem“!
Poczciwy Sam był tu zaledwie godzinę, a już odczuwał tęsknotę za wolną preryą. Co musi się dziać z „dzikimi“, gdy „dla poprawy“ zamkną ich w ciasnej celi filadelfickiego lub aumburnskiego więzienia za to, że się bronią przed wyrzuceniem ich z ostępów, które są ich ojczyzną, żywią ich swoimi płodami i kryją mogiły ich ojców i braci!
Udaliśmy się z Bernardem do bankiera, z którym ten pozostawał w stosunkach handlowych i dowiedzieliśmy się tyle tylko, że Allan był tu kilka razy, a potem wyjechał do kopalń, sprzedawszy wszystkie swoje papiery, by móc kupować nuggety.
Po tych bezowocnych odwiedzinach zaczęliśmy przechadzać się po ulicach, aż naraz wciągnął mnie Bernard do sklepu, gdzie na wieszadłach widniały ubrania rozmaitej wielkości i gatunku. Można tu było wybrać sobie zarówno najlepszy strój meksykański, jak i płócienną bluzkę roboczą kulisa. Każdy rodzaj ubrań miał swój osobny oddział w sklepie, a każde ubranie stanowiło dla siebie całość.
Bez trudności odgadłem zamiar Bernarda. Ubrania nasze, choć sporządzone z mocnej materyi, tak dalece ucierpiały w czasie długiej podróży, że wyglądaliśmy naprawdę jak obszarpańcy. Teraz byliśmy już ogoleni, przycięliśmy sobie nawzajem włosy, ale z odzieżą było jeszcze bardzo źle. Przy zakupywaniu zauważyłem, że poczciwy Bernard miał dobry smak. Kupił sobie na poły indyańskie, a na poły traperskie ubranie, w którem było mu bardzo dobrze. Tylko cena odpowiadała niestety stosunkom w San Francisco.
— No, chodźcie, Charley! Wy także potrzebujecie ubrania — rzekł, gdy się sam we wszystko zaopatrzył. — Pomogę wam wybrać.
Wprawdzie ubranie byłoby mi się zdało, ale odstraszała mię nieco ta wygórowana, jak na moją kieszeń, cena. Nie należałem nigdy do tych szczęśliwców,