nieciliśmy takie ognisko, że oświetliło okolicę jak w dzień. Wtem huknęła salwa ze wszystkich stron. Ja klęczałem właśnie w cieniu namiotu, przywiązując sznur do kołka, dlatego nie dostrzeżono mnie. Zerwałem się więc czemprędzej w tej chwili, kiedy nasi tropeirowie wsiadali na muły, by się rzucić do ucieczki. Czynili to jednak z takim spokojem, że bravos mogli ich doskonale co do nogi wybić. Miałem już zamiar podnieść strzelbę do strzału, lecz powstrzymał mnie od tego straszny widok, który się oczom moim przedstawił. Oto ośmiu rozbójników wypaliło tak celnie, że pięciu zdrowych, zajętych pracą, leżało bez życia na ziemi, a trzech chorych zamordowano właśnie w chwili, kiedy ja pochwyciłem za strzelbę. Zostałem więc sam jeden przy życiu. Co wybyście uczynili na mojem miejscu, hę?
— Damn! Byłbym się na nich rzucił i starał wedle sił odpłacić im za wszystko! — rzekł jeden.
— Nie. Ja byłbym kulami zmiótł kilku z nich! — zapewniał drugi.
— Bardzo dobrze! — odparł opowiadający. — Tak się to mówi, ale w rzeczywistości bylibyście postąpili podobnie jak ja. Rzucać się na nich byłoby szaleństwem, a strzelać również nie bardzo mądrem, gdyż w takim razie i ja byłbym zginął, albowiem rozumiało się samo przez się, że byliby się postarali o to, żeby nie został ani jeden świadek napadu. Byliby mnie więc ścigali zawzięcie, tymczasem zabić mogłem przecież tylko jednego albo dwu.
— Cóż zrobiliście potem?
— Pieniądze miałem w dobrych papierach w kieszeni, a mój muł stał nieopodal namiotu razem z innymi. Kiedy łotry przeszukiwali namioty, zakradłem się do zwierząt i odwiązałem mego muła. W tem gwizdnął jeden z rozbójników, a zaraz potem dał się słyszeć tętent. Jak myślicie — co się stało?
— No?
— Tropeirowie wrócili. Wydali nas oni tym łotrom
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/270
Ta strona została uwierzytelniona.
— 252 —