Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.
—   253   —

i przyszli teraz po swój udział w łupie. Było ich więc razem czternastu. Wobec tego ja wsiadłem na muła i uciekłem, jak tylko mogłem najprędzej. Na szczęście było to zwierzę bardzo łagodne, a nie uparte bydlę, jakie się często w tym rodzaju spotyka. Zabrzmiały wprawdzie za mną głośne przekleństwa i wielki hałas, a potem nawet tętent, ale ja umknąłem szczęśliwie pod osłoną nocy.
— A potem?
— Potem? Przybyłem do San Francisco, a teraz cieszę się, że zdrów tutaj siedzę, i popijam porteru.
— Czy żadnego z rozbójników nie poznaliście?
— Mieli na twarzach czarne maski. Jeden tylko, jak się zdaje dowódzca, wsadzając palec do ust, aby gwizdnąć, odsunął maskę z twarzy. Wtedy zobaczyłem jego fizyognomię. Poznałbym tego łotra odrazu, gdyby mi się nasunął przed oczy. Był to mulat i miał bliznę na twarzy, prawdopodobnie od noża.
— A tropeirowie?
— Poznałbym wszystkich, ale nie pójdę już do tego piekła, w którem dyabeł gotuje i topi swoje złoto, aby dusze wabić na śmierć i zgubę.
— Jak się nazywa mulero[1]? Dobrze jest czasem znać nazwisko takiego gentlemana!

— Wołano go Sanchez, ale on niewątpliwie do owego czasu przybierał także inne nazwiska. Sądzę, że większość tych łotrów należy do tych hounds[2], których San Francisco wypluło na wszystkie górnicze rewiry, gdzie teraz pracują do spółki, jako ajenci, tropeirowie, mulerowie i zbóje. Byłoby najlepiej, żeby górnicy, podobnie jak w San Francisco, utworzyli straż, któraby zajęła się ściganiem i tępieniem tych band. Opowiedziałem już wszystko w porządku i skończyłem!

  1. Dowódca tropeirów.
  2. Tak nazywają złodziei i morderców, którzy w San Francisco w osławionych Sidney-Coves zorganizowali rządy gwałtu i dopiero wspólnemi siłami mieszkańców zostali wypędzeni.