Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.
—   268   —

— Ach, Charley! — westchnął z ulgą Sam. — Teraz precz z kolbą, a ująć zato tomahawki naprzykład. Walić tylko na płask!
Posłuchaliśmy rady doświadczonego westmana. Nie była to już walka, lecz zabawa. Ledwie błysnęły nasze wojenne topory, ledwie kilku dostało porządnie po czaszkach, wybiegła cała zgraja przez drzwi, a my zostaliśmy sami z Bullerem i gospodarzem.
— Czy rzeczywiście ukradłeś temu człowiekowi zegarek i pieniądze, Charley? — zapytał Sam.
— Pah! To on ukradł bratu Bernarda listy i zegarek.
— I wy go puszczacie wolno! To mnie zresztą nic nie obchodzi. Ale że tych grabarzy poszczuł na nas, to mnie trochę obchodzi, zato więc naprzykład otrzyma swoją nagrodę!
— Nie zabijesz go, Samie!
— Nie byłby tego godzien! Przytrzymać go, Winnetou!
Apacz chwycił draba tak mocno, że się nie mógł poruszyć, a Sam dobył noża i wymierzył. Nastąpiło krótkie cięcie, okrzyk Bullera i koniec jego nosa upadł na podłogę.
— Tak, mój chłopcze! Nie dobrze jest grozić lynchem doświadczonym i uczciwym westmanom, bo wtedy wtyka się własny nos w niebezpieczeństwo, przyczem mogą go czasem obciąć. A nasz master storeman? O, tam stoi! Chodźcieno tutaj, kochani i pokażcie, o ile łokci nos wasz jest za długi!
Gospodarzowi widocznie nie było przyjemne to zaproszenie, bo postąpił tylko o krok.
— Przypuszczam — rzekł — gentlemani, że za moją gościnę nie zapłacicie mi w ten sposób!
— Gościnę? Nazywacie gościną to, że każecie sobie za pół litra wody z potażem płacić po trzy dolary?
— Oddam wam pieniądze natychmiast!
— Zatrzymajcie je sobie i nie bójcie się! Któż warzyłby potem porter i ale, gdybyśmy wam popsuli rzemiosło. Ale teraz uchodźmy stąd, bo te złotniaki gotowe nam jeszcze raz wsiąść na kark!
Ale Bob nie był z tego zadowolony.