— Mulat i obydwaj Morgani, którzy tak długo nam umykali, pomimo że byliśmy tuż za nimi.
— Ale teraz będą już nasi, — rzekł Sans-ear — a wówczas tylko Sam Hawerfield będzie miał prawo z nimi się załatwić, bo ma z nimi rachunki.
— A zatem naprzód i za nimi!
Trop nie był tak wyraźny, żebyśmy mogli zliczyć poszczególne ślady, dalej jednak w lesie jechał każdy swoim torem i naliczyliśmy dwadzieścia zwierząt. Przez długi czas przypatrywałem się dokładnie odciskom z nanastępującym wynikiem, który przedstawiłem towarzyszom:
— Jest szesnastu jeźdźców, a cztery objuczone muły. Kopyta tych ostatnich odcisnęły się ostrzej, a że to muły, poznać po tem, że często bardzo się narowiły. Rozbójnicy nie zdołają tak prędko naprzód się posuwać, jest więc nadzieja, że dojdziemy do nich, zanim dościgną Allana.
Popołudniu dotarliśmy do miejsca, gdzie nocowali po raz pierwszy. Po małym odpoczynku nie przerywaliśmy pochodu, dopóki było trop widać i położyliśmy się spać tylko na kilka godzin. O świcie ruszyliśmy znowu dalej i już przed południem przybyliśmy na miejsce ich drugiego noclegu, czyli zbliżyliśmy się do nich o jeden dzień.
Wieczorem chcieliśmy się dostać do górnego Sacramento, spływającego tu z Shasta i spodziewaliśmy się dopędzić zbójów nazajutrz. Tymczasem spotkała nas wielce niemiła przeszkoda. Oto trop się podzielił. Sacramento tworzy tu wielki łuk, ku któremu właśnie jechaliśmy wprost. Stąd jednak skręcał trop mułów i sześciu jeźdźców na lewo, aby łuk przeciąć, tymczasem reszta zatrzymała poprzedni kierunek.
— All devils, to fatalne — rzekł Sam. — Czy to podstęp wojenny, czy na przykład przypadek?
— Względem nas pewnie tylko przypadek — odrzekłem.
— Ale czemu się dzielą? — zapytał Bernard.
— To bardzo łatwo zrozumieć — odpowiedzia-
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.
— 275 —