Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.
—   278   —

brata. To podobieństwo pouczyło mię o wszystkiem niestety!
Towarzysze nasi podeszli również bliżej, lecz nikt nie przemówił ani słowa. Bernard klęczał w milczeniu nad zamordowanym, całował jego usta, czoło i policzki, odgarniał mu z twarzy powichrzone włosy i obejmował go rękoma za szyję. Potem podniósł się i zapytał:
— Kto go zabił?
Wódz odpowiedział:
— Ko-tu-cho wysłał wojowników, żeby ćwiczyli konie. Ci zobaczyli trzy blade twarze, a za niemi więcej prześladowców, również białych. Kiedy czternastu ludzi ściga trzech, to ścigający nie są ani dobrzy, ani waleczni. To też moi wojownicy pośpieszyli tym trzem z pomocą. Lecz wtedy tych czternastu wystrzeliło, a jedna kula ugodziła tę bladą twarz. Potem czerwoni wojownicy wzięli jedynastu do niewoli, a trzech uciekło. Ta blada twarz zmarła na ich rękach, a owi dwaj, którzy z nim byli, spoczywają na rogożach w wigwamie.
— Muszę ich widzieć w tej chwili! Ten zabity jest mój brat, syn mojego ojca, — dodał Bernard, przypomniawszy sobie dalsze znaczenie, które ma słowo „brat“ u dzikich.
— Mój biały brat przybył z Winnetou i Sansearem, przyjaciółmi Szoszonów, Ko-tu-cho tedy uczyni, czego on żąda. Niech mój brat pójdzie za mną!
Zaprowadzono nas do wielkiego namiotu, gdzie leżeli jeńcy ze związanemi nogami i rękami. Mulat z blizną na prawym policzku był także z nimi. Obu Morganów nie było widać.
— Co moi bracia zrobią z temi blademi twarzami? — zapytałem.
— Czy biały brat zna ich także?
— Znam. To rozbójnicy, którzy mają na sumieniu śmierć wielu ludzi.
— W takim razie osądzą ich biali bracia.
Porozumiałem się z towarzyszami spojrzeniem i odpowiedziałem: