— Zasłużyli na śmierć, lecz my nie mamy czasu ich sądzić. Oddamy ich naszym czerwonym braciom.
— Mój brat słusznie postąpi!
— Gdzie są ci biali, którzy byli przy zabitym?
— Niech moi bracia pójdą za mną!
Wprowadzono nas do drugiego namiotu, w którym spali dwaj ludzie, ubrani jak tropeirowie. Zbudzono ich, lecz z odpowiedzi ich przekonaliśmy się, że stosunek ich do Allana był czysto służbowej natury. Wyjaśnienia ich w tej sprawie były bardzo powierzchowne. Wróciliśmy do zabitego.
Bernard przebył twardą szkołę w ostatnich miesiącach. Wzmocnił się na duchu i na ciele, ale ręce mu drżały, gdy badał kieszenie tak długo szukanego brata. Zabrał z nich wszystko, co zawierały. Przypatrywał się pilnie znanym sobie przedmiotom, a gdy otworzył notatkę i zobaczył ukochane pismo, jął całować kartki i wybuchnął gorzkiem szlochaniem. Ja stałem zaraz obok niego i nie zdołałem także powstrzymać łez.
Szoszoni stali nieopodal, a po twarzy dowódzcy przemknęło coś, jakby pogarda dla naszej słabości. Winnetou, nie mogąc znieść tego, wskazał na nas i rzekł:
— Niechaj wódz Szoszonów nie sądzi, że to są baby. Brat zabitego walczył z palowcami, z Komanczami i okazał dłoń mocną, a mój czerwony brat zna tę drugą bladą twarz: to Old Shatterhand.
Lekki pomruk przebiegł szeregi Wężów, ich wódz zaś przystąpił bliżej i podał nam rękę.
— Ten dzień obchodzić będą uroczyście we wszystkich wigwamach Szoszonów. Bracia moi zatrzymają się w naszych chatach, będą jeść u nas mięso, pić fajkę przyjaźni i przypatrywać się zabawom naszych wojowników.
— Biali mężowie będą gośćmi czerwonych braci, ale nie dzisiaj, wrócą jeszcze później. Zostawią zwłoki i mienie zabitego i popędzą natychmiast za mordercami — odrzekłem.
— Tak — potwierdził Bernard. — Zostawię tu
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.
— 279 —