Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.
—   284   —

— Należało go przesłuchać.
— To później uczynimy, a właściwie to wcale nie jest potrzebne. Wina jego stokroć dowiedziona.
— Ale mogliśmy się od niego dowiedzieć, gdzie się miał spotkać z mułami!
— Pshaw! Czy sądzisz naprawdę, że byłby nam to zdradził?
— Przypuszczam!
— To się grubo mylisz. On nie wyda nam pod nóż syna i zrabowanych skarbów, będąc zwłaszcza przekonanym, iż losu swego nie zmieni.
— Mój brat Szarlih ma słuszność! — potwierdził Winnetou. — Oczy czerwonych i białych myśliwców są dość bystre, by znaleźć ślady mułów.
Wódz Apaczów dobrze mówił, chociaż bylibyśmy oszczędzili czasu, gdybyśmy się byli dowiedzieli o miejscu spotkania Morgana z synem i towarzyszami.
— Kogo moi bracia szukają? — zapytał Szoszon wbrew zwyczajowi czerwonych, którzy nie okazują nigdy ciekawości wobec obcych. Tu jednak znajdował się wobec ludzi, których uważał za równych sobie i mógł odstąpić od tej zasady.
— Towarzyszy morderców, których pojmali wojownicy Szoszonów — odpowiedziałem.
— Ilu ich jest?
— Sześciu.
— Tych potrafi zabić jeden z moich braci. Znajdziemy ich i sprowadzimy do tamtych.
Gdy zmrok zapadał, konie były już tak pokrzepione na siłach, że mogliśmy je nanowo natężyć. Wskoczywszy z nową otuchą na siodła, powierzyliśmy się przewodnictwu wodza, który jechał przed nami przez cały wieczór i całą noc z taką pewnością siebie, że dowiódł nam prawdy słów swoich, co do znajomości każdego kroku tej drogi.
Prerya leżała już od dawna za nami. Teraz przejeżdżaliśmy to przez góry, to znów przez doliny, to po krótkich przestrzeniach lasu i sawanny. Odpocząwszy