Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.
—   297   —

niałem się do podejrzenia, czy są prawdziwe. Z lewej dolnej szczęki zwisała ogórkowata narośl, która podnosiła śmieszność tego człowieka, jego samego jednak nie wprawiała widocznie w kłopot.
Siedział przedemną, trzymając między słoniowatemi nogami strzelbę, podobną do flinty mego starego Sama Hawkensa jak dwie krople wody. Przypominał on mi jego wogóle bardziej, aniżeli Sans-eara.
Gdy mię pierwszy raz zobaczył w wagonie, powitał krótkiem „good day, sir“, a potem już nie troszczył się o mnie wcale. Dopiero w godzinę może zapytał uprzejmie, czy zgodzę się na to, żeby on sobie zapalił fajkę. Zastanowiło mię to niemało, gdyż prawdziwy traper lub nastawiacz sideł nie dba o to, czy to, co on chce uczynić, spodoba się komu drugiemu.
— Palcie, ile chcecie, master! — odrzekłem. — Ja dotrzymam towarzystwa. Może przyjmiecie odemnie cygaro?
— Dziękuję, sir! — odpowiedział. — To, co cygarami nazywają, jest dla mnie za wytworne. Ja wolę fajkę.
Krótką i brudną fajkę nosił zwyczajem traperskim na sznurku na szyi. Gdy ją napchał tytoniem, podałem mu zapałkę, on jednak potrząsnął przecząco głową i sięgnąwszy do kieszeni od kożucha, wydobył preryową zapalniczkę, zwaną punks, w której próchno drzewne służy do zapalania.
— Zapałki to także taki wytworny wynalazek, ale na preryi na nic się nie przydadzą — zauważył. — Nie należy się pieścić zbytecznie.
Na tem skończyła się ta krótka rozmowa, a nowej nie miał on widocznie ochoty rozpocząć. Palił jakieś ziele, które wonią swoją przypominało mi liście orzecha włoskiego, a całą jego uwagę zajmowała przytem okolica. Tak dojechaliśmy do stacyi Nordplatte na zbiegu rzek Nord i Sudplatte. Tu wysiadł gruby jegomość na krótki czas, poszedł do przednich wagonów i zajrzał tam do konia, który, zdaje się, należał do niego.