ków, jakie się dały słyszeć dokoła. Grzebano w zgliszczach, lecz nie było już nic do ocalenia. Nie pozostało nam więc nic innego, jak czemprędzej naprawić tor, do czego każdy pociąg amerykański wiezie zawsze potrzebne narzędzia. Kierownik pociągu musiał się ograniczyć na tem, że zawiadomił o wszystkiem następną stacyę. Wszystko inne, a więc i ściganie zbójów należało już do sądu, który niewątpliwie natychmiast się tam utworzył.
Kiedy inni podróżni grzebali niepotrzebnie w zgliszczach, ja uznałem za najlepsze rozejrzeć się za śladami railtroublerów. Teren tworzyła tu otwarta równina, porosła trawą, przerwana tylko niewielu krzakami. Wróciłem napowrót dość znaczną przestrzeń i obszedłem potem miejsce katastrofy półkolem, którego podstawę stanowił tor. Przy takiem badaniu, stosunkowo bardzo ścisłem, nie mogło nic ujść mojej uwagi.
W oddaleniu trzystu może kroków od miejsca katastrofy znalazłem pogiętą trawę, jak gdyby tu siedziała pewna liczba ludzi, a ślady, dostrzegalne jeszcze na trawie, zaprowadziły mię na inne miejsce, gdzie konie były przywiązane. Te ślady, obejrzane dokładnie, pouczyły mię, jakie i ile było koni.
Gdy ruszyłem na dalsze badania, spotkałem się na torze z moim grubym sąsiadem, który, jak teraz zauważyłem, tą samą myślą co ja wiedziony, przeszukał okolicę, położoną po lewej stronie miejsca wypadku. Zobaczywszy mnie, zapytał ze zdziwieniem:
— Co tu robicie, sir!
— To, co każdy westman w podobnem położeniu. Szukam śladów rozbójników.
— Wy! Aha! Dużo znajdziecie! To były sprytne draby i potrafiły zatrzeć ślady za sobą. Ja nie znalazłem nic. Cóż wobec tego odkryje taki greenhorn, jak wy?
— Może ten greenhorn miał lepsze oczy niż wy, master — odpowiedziałem z uśmiechem. — Czemu tu na lewo szukacie śladów? Chcecie uchodzić za starego przebiegacza preryi, a nie widzicie, że teren po prawej
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.
— 303 —