— Albo chcieli dziś oddzielić się od pogoni znaczną przestrzenią, a to wątpliwe, ponieważ widać ze śladów, że konie bardzo zdrożone — albo wiedzieli o wielkiej liczbie swoich w pobliżu, do których mogli się cofnąć. To drugie wydaje mi się bardziej prawdopodobnem, gdyż trzej Indyanie nie przyłączaliby się w innych warunkach do przeszło dwudziestu białych. Domyślam się więc, że ku północy szukać należy licznego oddziału Ogellallajów, przy których znajduje się teraz owych dwudziestu trzech zbójów.
Było to istotnie zabawne, z jaką miną grubasek oczyma mierzył mnie od czuba do pięty.
— Człowiecze! — zawołał wkońcu. — Kto wy jesteście właściwie?
— Już wam to powiedziałem.
— Pshaw! Nie jesteście greenhornem, ani księgorobem, chociaż wasze świecące się buty i niedzielny rynsztunek na takie określenie pozwalają. Jesteście tak wylizani i czyści, że moglibyście się zaraz w jakiejś sztuce pokazać na scenie jako westman. Ale wśród stu westmanów znajdzie się zaledwie jeden, któryby umiał tak czytać ślady jak wy. By god, myślałem dotąd, że ja też coś potrafię, tymczasem nawet wam nie dorównywam!
— Ja jednak rzeczywiście jestem księgopisem, ale dawniej już przebiegłem tę preryę z północy na południe i ze wschodu na zachód. Stąd pochodzi, że znam się dość dobrze na śladach.
— I udajecie się istotnie w góry Windriver?
— Oczywiście.
— Ależ, sir, na to trzeba być czemś więcej, niż odnajdywaczem śladów. Tymczasem ja widzę u was i pod innymi względami niemałe braki.
— O ile?
— Kto ma przed sobą tak niebezpieczną drogę, nie leci tak na ślepo, jak wy, lecz postara się przedewszystkiem o konia.
— Ja też to zrobię.
— Gdzie?
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.
— 307 —