— Konia można kupić na każdej stacyi. Może to być nawet stara szkapa. Skoro raz będę na koniu, to wybiorę sobie w jakiej dzikiej trzodzie odpowiedniego mustanga.
— Wy? Ach! Czy jesteście aż takim jeźdźcem, że potrafilibyście opanować mustanga? Pytanie jeszcze, czy tam będą konie?
— Zapominacie, że teraz właśnie pora wędrówki bawołów i mustangów na północ. Jestem pewien, że przed Tretonami natknę się na trzodę.
— Hm, jesteście więc jeźdźcem! A jak tam ze strzelaniem?
— Czy chcecie mnie wyegzaminować? — roześmiałem się.
— Do pewnego stopnia tak — potwierdził bardzo poważnie. — Czynię to w pewnym zamiarze.
— Czy możnaby wiedzieć, w jakim?
— To później usłyszycie. Najpierw musicie strzelać. Przynieście swoją strzelbę!
To małe intermezzo dość mię ubawiło. Mogłem temu westmanowi poprostu powiedzieć, że jestem Old Shatterhand, wolałem jednakże na razie o tem zamilczeć. Poszedłem więc do wagonu, gdzie zostawiłem był strzelby, zawinięte w derę. Inni podróżni zauważyli to i natychmiast otoczyli nas kołem. Amerykanin, a szczególnie mieszkaniec Zachodu, nie zaniedba nigdy sposobności, jeśli może przypatrzyć się strzelaniu.
Gdy odwinąłem koce, zawołał grubas:
— Behold, sztuciec Henryego! Prawdziwy sztuciec Henryego! Na ile strzałów, sir?
— Na dwadzieścia pięć.
— O, to dużo. To straszna broń, jeśli się zblizka strzela. Człowiecze, zazdroszczę wam tej strzelby!
— Ja tę rusznicę jeszcze bardziej wolę.
Z tem i słowy wydobyłem ją z koca.
— Pshaw! Gładka, błyszcząca jak szkło! — wyraził się grubas lekceważąco. — Dla mnie więcej warta
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.
— 308 —