posłyszałem wysoko nad nami ćwierkanie skowronka i spojrzałem ku górze.
— Czy widzicie tam skowronka, panowie? — zapytałem. — Ja go stamtąd ściągnę.
— To niemożebne! — zawołał grubas. — Dajcie temu pokój, bo wystrzelicie tylko dziurę w powietrzu. Zresztą tego nie dokazałby nawet stary Sans-ear, ani Old Firehand!
— Przekonamy się może o czemś przeciwnem!
Podniosłem rusznicę i wypaliłem.
— Niema go! — rzekł grubas. — Przestraszony strzałem poleciał!
— Zaraz zobaczycie, na co się przydadzą okulary — oświadczyłem, odkładając strzelbę. — Idźcie tam na nasyp. Skowronek spadł z ośmdziesiąt kroków stąd.
Wskazałem ręką miejsce, a wszyscy rzucili się w tym kierunku. Za chwilę przynieśli ptaka, przestrzelonego przez sam środek. Grubas przypatrywał się to jemu, to mnie, poczem zawołał:
— Trafiony, naprawdę trafiony i to nie śrutem, lecz kulą!
— Wy chcielibyście śrutem strzelać na taką wysokość, sir? — zapytałem. — Prawdziwy myśliwiec preryowy wstydziłby się zresztą strzelać śrutem. To zostawia się dzieciom i polującym na ścierwo.
— Ależ, sir, to strzał, jakiego jeszcze nie widziałem! — dziwił się grubas. — Może to był przypadek?
— Dajcie mi inny cel!
— Już wierzę, sir, wierzę! Uwzięliście się widocznie na to, żeby zagrać wobec mnie małą komedyę! Nic nie szkodzi. Chodźcieno trochę na bok!
Odciągnął mnie od innych podróżnych na to miejsce, gdzie ślady końskie były najwyraźniejsze. Tam wydobył z kieszeni papier i przyłożył go do śladu.
— Well, tak jest — rzekł w zamyśleniu. — Sir, czy jesteście panem swojego czasu, czy udajecie się prosto w Tretony, czy też moglibyście odbyć przedtem małą wycieczkę?
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.
— 310 —