Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.
—   317   —

bezpiecznie, że nawet straży nie odbywaliśmy, lecz położyliśmy się obydwaj spać, skoro tylko Fred zaopatrzył na noc swego konia.
Nazajutrz wyruszyliśmy znów bardzo wcześnie i już popołudniu dotarliśmy do tego miejsca, w którem rozbójnicy obozowali poprzedniej nocy. Ślady wskazywały na to, że rozniecili byli kilka ognisk, kpiąc sobie widocznie z wszelkiego pościgu. Jadąc dalej wzdłuż tej samej rzeczki, minęliśmy pod wieczór równinę i zwróciliśmy się ku kątowi, utworzonemu przez bór na łące. Mieliśmy ściganych prawie o dzień drogi przed sobą, i czuliśmy się tem bezpieczniej, że w naszej wędrówce nie znaleźliśmy ani śladu człowieka. Dostawszy się do owego kąta, chcieliśmy go właśnie objechać, kiedy nagle odskoczyliśmy obydwaj. Przed nami zatrzymał się Indyanin, który w tej samej chwili zamierzał także obok kąta skręcić z drugiej strony. Siedział na karym wierzchowcu i prowadził obok siebie konia, okulbaczonego jukami.
Skoro tylko nas spostrzegł, zsunął się błyskawicznie z konia, stanął za nim jakby za zasłoną i wymierzył na nas rusznicę. Ruchy te wykonał tak szybko, że ja zobaczyłem zaledwie jego postać i to niedokładnie.
Fred również zeskoczył z konia z tą samą zręcznością i zajął za nim stanowisko obronne, ja zaś rzuciłem się w możliwie wielkim skoku do lasu i skryłem się za grubym bukiem. Zaledwie jednak tam się dostałem, błysnęło z rusznicy Indyanina i kula uderzyła w pień tego drzewa. O dziesiątą część sekundy pierwej byłaby mnie przeszyła. Czerwonoskóry poznał widocznie odrazu, że byłem dlań bardziej niebezpieczny niż Fred, ponieważ osłonięty drzewami mogłem obejść i strzelić do niego z tyłu.
Już podczas skoku podniosłem był do połowy rusznicę, teraz jednak, gdy kula uderzyła o drzewo, opuściłem ją znowu. Czemu?
Doświadczony westman wie o tem, że każda strzelba