Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ VI.
Helldorf-settlement.

Koń, którego mi odstąpił Winnetou, okazał się doskonałym biegunem. Jeździec, nie znający wcale indyańskiej tresury, nie utrzymałby się ani chwili na siodle, ale ze mną pogodził się mój wierzchowiec w bardzo krótkim czasie. Przez to, że tak łatwo opanowałem konia, zyskałem bardzo na powadze u grubego Freda, który od czasu do czasu mierzył mnie szczególnym wzrokiem. Widocznie nie mógł zrozumieć tego wyszczególnienia, jakiem darzył mnie Winnetou. Walkerowi ta nadzwyczajna przyjaźń słynnego Apacza dla nieznanego myśliwca wydawała się zapewne prawdziwym cudem.
Stary Viktory trzymał się bardzo dobrze, posuwaliśmy się więc naprzód dość szybko. Już około południa dotarliśmy do ostatniego obozowiska rozbójników, czyli dzieliło nas jeszcze od nich pół dnia drogi.
Ślady, które nam były drogowskazem, opuściły tymczasem rzeczkę i przeniosły się do długiej bocznej doliny, którą sączył się mały potok. Winnetou badał odtąd ślady znacznie uważniej, a oczy jego starały się przeniknąć skraj lasu, schodzącego ze zboczy na dno doliny. Wkońcu zatrzymał się nawet i zwrócił się do mnie, jechaliśmy bowiem jeden za drugim, a on był pierwszy.
— Uff! — zawołał. — Co mój brat Szarlih sądzi o tej drodze?
— Ona poprowadzi nas aż na grzbiet wzgórz.