i zaskrzeczałem, naśladując głos dużej zielonej ropuchy. To był umówiony z Winnetou znak do odwrotu. Byłem pewien, że go dosłyszy i za nim pójdzie. Nie bałem się również tego, że Indyanie powezmą jakie podejrzenie, gdyż w wysokiej wilgotnej trawie łatwo mogła się ropucha znajdować. Oprócz tego był to wieczór, a wiadomo, że o tym czasie te płazy zwykle najchętniej się odzywają.
Uważałem za stosowne dać ten znak, gdyż Apacz leżał pod wiatrem, wskutek czego łatwo mogli go czerwoni odkryć. Zresztą to, czego się dowiedziałem, wystarczało zupełnie, należało więc Winnetou zawiadomić, że cel osiągnięty.
Wspinając się na górę, musiałem także ślad zacierać. Toteż odetchnąłem z ulgą, gdy pomimo ciemności dostałem się nareszcie do gęstwiny.
— No, jakże wam się powiodło? — zapytał Fred.
— Zaczekajcie, dopóki Winnetou nie nadejdzie.
— Dlaczego? Palę się z ciekawości!
— To się spalcie! Nikt chętnie nie mówi dwa razy tegosamego, a ja musiałbym powtarzać moje sprawozdanie Apaczowi.
Mój gruby towarzysz musiał się tem zadowolnić, chociaż trwało dość długo, zanim wrócił Winnetou.
Usiadłszy przy mnie, zapytał Apacz:
— Mój brat Szarlih dał mi znak?
— Dałem.
— To mój brat miał szczęście?
— Rzeczywiście. Jaką wiadomość przynosi wódz Apaczów?
— Winnetou niestety niczego się nie dowiedział! Zużył dużo czasu na przejście obok koni, a gdy dostał się do pierwszego ogniska, usłyszał wołanie ropuchy. Potem musiał zacierać ślady, a tymczasem gwiazdy posunęły się wyżej, zanim mógł wrócić. Co mój brat widział?
— Wszystko, czego nam do naszych celów potrzeba.
— Mój biały brat zawsze ma szczęście, gdy podsłuchuje nieprzyjaciela. Niechaj o tem opowie!
Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.
— 334 —