Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.
—   335   —

Przedstawiłem wyniki mojej wycieczki, a gdy skończyłem, zauważył Fred.
— Słusznie więc przypuszczaliście i dobrze odgadliście ich zamiary co do napadu na Cannon.
— Nie było trudno!
— A jak ten długi wyglądał? Czy miał bliznę na czole?
— Tak.
— I dużą brodę?
— Tak.
— To on, chociaż dawniej brody nie nosił. To cięcie otrzymał podczas napadu na pewną farmę obok Leawenworth. A jak go zwano?
— Rollins.
— Trzeba to sobie zapamiętać. To już czwarte fałszywe nazwisko, jakie słyszę. Ale, co robić, sir? Dziś go nie dostaniemy!
— To niemożliwe. Zresztą nie powinno wam zależeć tylko na ukaraniu jego samego. Tamci railtroublerzy nie są gorsi od niego. Powiem wam, Fredzie, że na wszystkich moich wyprawach starałem się nie zabijać ludzi, gdyż krew ludzka jest płynem najcenniejszym. Wolałem nieraz ponieść szkodę, niż uciec się do zabójstwa, a ilekroć posługiwałem się tym środkiem obrony, to zawsze tylko w największej potrzebie. W niejednym wypadku wolałem nawet wroga raczej uczynić niezdolnym do walki, aniżeli odbierać mu życie.
— Ach — rzekł grubas — to jesteście zupełnie podobni pod tym względem do Old Shatterhanda. Opowiadają, że on także zabija Indyanina tylko w konieczności. Zwierzynę strzela w oko, gdy go jednak nieprzyjaciel zmusi do obrony, to uderza go albo w prawą nogę, albo prawą rękę, albo palnie go poprostu pięścią w głowę, że runie i leży godzinami.
— Uff!
Ten przytłumiony okrzyk wydał Apacz, który teraz dopiero poznał, że Walker nie wiedział wcale, iż ja