Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.
—   337   —

Dodam także wskazówkę, że powrót do Cannonu musi nastąpić od południa.
— Uff! — rzekł Winnetou. — Niechaj moi biali bracia wyruszą już ze mną w drogę!
— Teraz? — zapytał Walker.
— Gdy słońce zejdzie, musi nas już daleko stąd zobaczyć.
— A jeśli jutro rano odkryją nasze ślady?
— Psy Ogellallajów skierują się zaraz na północ i żaden z nich nie wejdzie na wzgórze. Howgh!
Apacz powstał i przystąpił do swego konia, by go odwiązać. My zrobiliśmy to samo i wkrótce, wyprowadziwszy konie z gęstwiny, ruszyliśmy napowrót tą samą drogą, którą przybyliśmy tutaj. O spoczynku oczywiście nie było mowy.
Ciągle jeszcze panowała nieprzebita ciemność. W takiej porze mógł tylko doświadczony westman puścić się przez bór tropem, którego sam nie widział. Jeździec europejski zsiadłby w takiej ciemności i prowadziłby konia za sobą, mieszkaniec Zachodu jednak wie, że koń lepiej widzi od niego. Wówczas ukazał się Winnetou w całej swojej wielkości. Prowadził pochód przez potoki i skały i ani na chwilę nie miał wątpliwości co do kierunku. Mój szpak trzymał się znakomicie, a stary Viktory parskał czasem z niechęcią, lecz nie pozostawał nigdy w tyle.
Kiedy szarzeć zaczęło, znajdowaliśmy się już o jakie dziewięć mil angielskich od obozu Ogellallajów, wobec czego mogliśmy konie nasze podpędzić. Jechaliśmy na razie ku południowi, znalazłszy jednak miejsce odpowiednie, zatrzymaliśmy się na chwilę. Tu wyrwałem kartkę z notatki, napisałem na niej konieczne wskazówki i przybiłem zaostrzonym kołkiem do kory drzewa, tak, że każdemu nadchodzącemu z południa musiała wpaść w oko. Potem zwróciliśmy się więcej ku południowemu wschodowi.
W południe przejechaliśmy przez Greenfork, oczywiście zdala od punktu, w którym miały się spotkać