poszczególne oddziały Ogellallajów. Oni musieli unikać wszelkich otwartych miejsc i jechać borem, my zaś mogliśmy trzymać się prostego kierunku i nie daliśmy koniom spocząć, zanim słońce nie zaczęło chylić się ku zachodowi.
Od rana przebyliśmy pewnie z czterdzieści mil angielskich, dziwnem więc było, że stary Viktory nie okazywał zmęczenia. Droga nasza prowadziła teraz pomiędzy dwoma wązko schodzącemi się wzgórzami. Tutaj chcieliśmy właśnie poszukać sobie miejsca na nocleg, gdy wtem rozstąpiły się przed nami wzgórza, odsłaniając większą kotlinę, w której środku był staw, zasilany wodą z rzeczki, płynącej ze wschodu i zwracającej się po opuszczeniu stawu ku zachodowi kotliny.
Na ten widok zatrzymaliśmy konie, bo nietylko sama kotlina sprawiła nam niespodziankę, lecz jeszcze coś innego. Oto przeciwległe wzgórze było wykarczowane i pokryte polami, na dolinie pasły się konie, woły, kozy i owce, u stóp wzgórza stało kilka domów blokowych, podobnych do naszych dworków, a na najwyższym szczycie stała mała kaplica. Nad nią wznosił się potężny krzyż z wyrzeźbionym wizerunkiem Zbawiciela.
Obok kapliczki zauważyliśmy kilka osób, one jednak nie spostrzegły nas widocznie. Wszyscy patrzyli ku zachodowi, gdzie kula słoneczna opadała coraz to niżej, a gdy zdawała się dosięgać powierzchni rzeczki, zabarwionej wspaniale, zabrzmiał z góry srebrny głos dzwonka.
Tu w samym środku dzikiego Zachodu w głębokim borze wizerunek ukrzyżowanego! Pomiędzy wojennemi ścieżkami Indyan kaplica! Zdjąłem kapelusz i zacząłem się modlić, lecz Apacz przerwał mi pytaniem:
— Ti ti — co to?
— Settlement[1] oczywiście — odpowiedział bardzo mądrze Walker.
— Uff! Winnetou widzi osadę, ale co to za dźwięki?
- ↑ Osada.