— To dzwonek na Anioł Pański. Dzwoni teraz Ave Maria!
— Uff! — rzekł Apacz zdumiony. — Co to jest Anioł Pański, a co to jest Ave Maria?
— Czekać! — upomniał Walker, widząc, że złożyłem ręce do modlitwy.
Kiedy ucichł dzwonek, zabrzmiał naraz śpiew czterogłosowy. Zacząłem nadsłuchiwać, zdumiony śpiewem, a jeszcze bardziej słowami:
Już światło dzienne mrok przysłania.
Zwolna zapada cicha noc.
Gdybyż, jak dzień ten od świtania,
Przeminąć mogła cierpień moc!
Do Twoich stóp ślę pragnień zdroje,
A Ty je nieś przed Boga tron;
Madonno, niech Cię modły moje
I ich nabożny wielbi ton:
Ave, ave Maria!
Co to było? To mój własny wiersz, moja kompozycya Ave Maria! Skąd się tutaj dostała do Gór Skalistych? Zdziwienie moje nie miało granic. Kiedy zaś harmonie popłynęły z góry, porwało mnie coś z nieodpartą siłą. Wydało mi się, że serce moje rozszerza się w nieskończoność, a łzy wielkiemi kroplami potoczyły mi się po policzkach. Żadną miarą nie mogłem sobie wyjaśnić, jak ta pieśń zaszła tutaj, gdzie nie spodziewałem się prawie obecności Indyanina, a cóż dopiero tak wyszkolonego kwartetu. Kiedy ostatnie tony przebrzmiały nad doliną, zerwałem z pleców rusznicę, wypaliłem w powietrze szybko z jednej i drugiej lufy i ścisnąłem szpaka ostrogami. Przebiegłem przez dolinę, wparłem konia w rzeczkę, wyjechałem z niej i popędziłem ku domom blokowym, nie oglądnąwszy się poza siebie, czy towarzysze podążają za mną.
Oba wystrzały zbudziły nietylko echo na dolinie, lecz także życie. W drzwiach domów ukazali się ludzie wystraszeni, nie wiedząc, co ta strzelanina miała oznaczać. Ujrzawszy białego w dość cywilizowanem