Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.
—   340   —

odzieniu, uspokoili się i wyszli naprzeciwko mnie pełni oczekiwania.
Przed drzwiami najbliższego domu stała jakaś staruszka w czystem ubraniu. Cały jej wygląd zewnętrzny dowodził skrzętnej pracy, a na twarzy obramionej białym jak śnieg włosem, odbijał się ów wniebowzięty spokojny wyraz, jaki jest udziałem dusz, pokładających zaufanie w Bogu.
— Good evening, grand mouther — dobry wieczór, babciu! Proszę się nie lękać, jesteśmy ludzie uczciwi! Czy wolno tu zsiąść z koni?
Skinęła głową z uśmiechem i odrzekła:
— Welcome, sir! Zsiadajcie w Imię Boże! Człowiek uczciwy zawsze jest u nas mile widziany. Oto mój stary i mój Willy; oni wam pomogą.
Strzały moje zwróciły uwagę śpiewaków, którzy z rzeźkim starcem i wspaniałym młodzieńcem obok niego na czele szybko zeszli ze wzgórza ku domom. Oprócz tych dwóch było jeszcze między nimi sześciu starszych i młodszych mężczyzn i chłopców. Wszyscy mieli na sobie mocny i trwały strój, używany na dzikim Zachodzie. Wkrótce przystąpili do nas także inni, których widziałem przed domami. Stary z dobroduszną twarzą wyciągnął do mnie rękę i pozdrowił:
— Witam, sir, w Helldorf-settlement! To radość zobaczyć tu ludzi! Witam jeszcze raz!
Zeskoczyłem z konia i oddałem mu pozdrowienie:
— Thank you, sir! Niema piękniejszego widoku w życiu nad uprzejme ludzkie oblicze. Czy znalazłoby się u was miejsce na nocleg dla trzech znużonych jeźdźców?
— Zawsze mamy miejsce dla ludzi, którzy są mile widziani!
Dotychczas posługiwaliśmy się językiem angielskim, wtem zbliżył się jeden z młodzieńców i zawołał:
— Ojcze Hillmanie! Możecie z tym panem mówić po naszemu! Hurra, to zaszczyt i radość! Zgadnijcieno, kto to jest?